Matzerath szedł tuż za trumną. Miał w ręku cylinder i stąpając powolnymi krokami starał się mimo wielkiego bólu wyprostowywać kolana. Ilekroć patrzyłem na jego kark, było mi go żal: wystający tył głowy i dwa wałki między kołnierzem a nasadą włosów.
Czemu wzięła mnie za rękę matka Truczinska, nie zaś Gretchen Scheffler albo Jadwiga Brońska? Mieszkała na drugim piętrze naszej kamienicy, nie miała chyba imienia, wszyscy mówili na nią: matka Truczinska.
Przed trumną proboszcz Wiehnke z ministrantem i kadzidłem, łój wzrok ześliznął się z karku Matzeratha na pomarszczone wzdłuż I wszerz karki karawaniarzy. Trzeba było zwalczyć niepohamowane pragnienie: Oskar chciał dostać się na trumnę. Chciał siedzieć na górze i bębnić. Chciał dobrać się pałeczkami nie do blachy, lecz do wieka trumny. Podczas gdy oni nieśli ją kołysząc, on chciał jechać na niej na koniu. Podczas gdy ci z tyłu powtarzali za proboszczem modlitwy, Oskar chciał wybijać im takt bębnieniem. Podczas gdy oni na deskach i linach składali ją do dołu, Oskar chciał utrzymać równowagę na drewnie. Podczas mowy pogrzebowej, dzwonienia, kadzenia i pokropienia święconą wodą chciał wystukać swoją wiedzę na drewnie i wytrwać, gdy oni spuszczą go ze skrzynią do grobu. Chciał iść do grobu razem z mamą i embrionem. Chciał zostać na dole, gdy rodzina zmarłej rzuci garść ziemi, nie wychodzić na powierzchnię, chciał siedzieć na zwężonym podnóżu, bębnić, o ile to możliwe, bębnić pod ziemią, aż spróchnieją mu pałeczki w dłoniach i drewno pod pałeczkami, aż mama jemu, on mamie, aż jedno spróchnieje drugiemu, odda ciało ziemi i jej mieszkańcom; nawet bębniąc łokciami Oskar chętnie udzieliłby wskazówek delikatnym chrząstkom embriona, gdyby tylko było to możliwe i dozwolone.
Nikt nie siedział na trumnie. Samotnie kołysała się wśród wiązów i płaczących wierzb brętowskiego cmentarza. Pstrokate kury zakrystiana między grobami dziobały w poszukiwaniu robaków, nie siejąc, a jednak zbierając. Potem między brzozy. Ja za Matzerathem trzymając za rękę matkę Truczinską, zaraz za mną babka - prowadzili ją Greff i Jan - Wincenty Broński pod rękę z Jadwiga, mała Marga i Stefan z dłonią w dłoni przed Schefflerami. Zegarmistrz Laubschad, stary pan Weilandt, trębacz Meyn, ale bez swojej blachy i dość trzeźwy.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz