Mimo całego wyrachowania, do którego oboje, mama i Jan, byli zdolni, gdy chodziło o znalezienie bezpiecznego gniazdka dla ich miłości, wykazywali równie wielki talent do romantycznych uniesień, można, jeśli ktoś chce, widzieć w nich Romea i Julię albo ową parę królewskich dzieci, które rzekomo nie połączyły się, bo woda była za głęboka. Podczas gdy mama, która w porę otrzymała ostatnie namaszczenie, leżała zimna i nieporuszona pod modlitwami kapłana, ja znalazłem dość czasu i spokoju, żeby przyjrzeć się pielęgniarkom, które przeważnie były wyznania protestanckiego. Składały dłonie inaczej niż katolicy, chciałoby się rzec: z większą pewnością siebie, odmawiały „Ojcze nasz” słowami odbiegającymi od katolickiego oryginału i żegnały się nie tak jak babka Koljaiczkowa, Brońscy czy ja. Mój ojciec Matzerath - czasem tak go nazywam, choć to, że mnie spłodził, jest tylko domniemaniem - on, protestant, różnił się przy modlitwie od innych protestantów, bo nie trzymał rąk przy piersi, lecz kurczowo splatając palce w dole, mniej więcej na wysokości genitaliów, balansował między dwiema religiami i najwidoczniej wstydził się swojego modlenia. Babka klęczała obok swojego brata Wincentego przy łożu śmierci, modliła się głośno i niepowstrzymanie po kaszubsku, a tymczasem Wincenty, prawdopodobnie po polsku, poruszał tylko wargami, ale jego szeroko rozwarte oczy jak gdyby wchłaniały jakieś niewidzialne dla innych zjawiska. Ja chętnie bym zabębnił. Ostatecznie mojej mamie zawdzięczałem wiele biało-czerwonych blach. Ona włożyła mi w kołyskę, jako przeciwwagę do życzeń Matzeratha, matczyną obietnicę blaszanego bębenka, poza tym piękność mamy, zwłaszcza gdy jeszcze była szczuplejsza i nie musiała się gimnastykować, służyła mi niekiedy za partyturę. W końcu nie mogłem już się opanować, w pokoju, gdzie umarła mama, jeszcze raz odtworzyłem na blasze idealny obraz jej szarookiej piękności i zdziwiłem się, że to Matzerath stłumił natychmiastowy protest siostry oddziałowej i szepcząc: - Proszę go zostawić, siostro, oni byli tacy do siebie przywiązani - stanął po mojej stronie.
Mama umiała być bardzo wesoła. Mama umiała być bardzo lękliwa. Mama umiała szybko zapominać. Mama miała jednak dobrą pamięć. Mama wylała mnie z kąpielą, a mimo to siedziała ze mną w jednej wannie. Mama niekiedy mi ginęła, ale szedł z nią jej znalazca. Kiedy ja rozśpiewywałem szyby, mama spieszyła z kitem. Mama czasami błądziła, choć dokoła nie brakowało prostych dróg. Nawet gdy mama zapinała się pod szyję, mogłem ją przejrzeć na wylot. Mama bała się przeciągów, a mimo to robiła ciągle dużo zamieszania. Lubiła dużo wydawać i niechętnie płaciła podatki. Byłem grzbietem jej zakrytej karty. Kiedy mama zalicytowała czerwień z ręki, zawsze wygrywała. Gdy mama umarła, zblakły trochę czerwone płomyki na oprawie mojego bębenka; natomiast biały lakier zbielał i stał się tak jaskrawy, że nawet Oskar musiał oślepiony zamykać czasem oczy.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz