niedziela, 3 sierpnia 2008

Maria przeraziła Oskara swoim owłosionym trójkątem. Wpraw­dzie wiedział on po swojej biednej mamie, że kobiety nie są u dołu łyse, ale Maria nie była dla niego kobietą w tym znaczeniu, w jakim jego mama okazywała się kobietą wobec Matzeratha czy Jana Brońskiego.
I teraz od razu ją rozpoznałem. Wściekłość, wstyd, oburzenie, rozczarowanie i na pół śmieszne, na pół bolesne sztywnienie mojej sikawki pod kostiumem kazały mi zapomnieć o bębenku i obu pa­łeczkach na rzecz tej jednej, nowo wyrosłej pałeczki.
Oskar zerwał się, rzucił się ku Marii. Przyjęła go swoimi włosa­mi. Zanurzył w nich twarz. Poczuł, jak rosną mu między wargami. Maria zaśmiała się i chciała go odciągnąć, ja jednak coraz bardziej ją zagarniałem, tropiłem zapach wanilii. Maria śmiała się nadal. Zosta­wiła mnie nawet przy wanilii, widocznie to ją ubawiło, bo nie prze­stała się śmiać. Dopiero gdy nogi ugięły się pode mną, a ją zabolało - bo nie puściłem włosów albo one mnie nie puściły - dopiero gdy wanilia wycisnęła mi łzy z oczu, gdy poczułem smak pieprzników czy w ogóle czegoś ostrego, ale już nie wanilii, gdy ów zapach ziemi, który Maria ukrywała za wanilią, przybił mi do czoła butwiejącego Jana Brońskiego i zatruł mnie na zawsze smakiem przemijania, wte­dy puściłem.
Oskar osunął się na przygaszone w kolorze deski kabiny i wciąż jeszcze płakał, gdy Maria, która znowu się śmiała, podniosła mnie, wzięła na ręce, pogłaskała i przycisnęła do owych drewnianych wiśni, które były jej jedynym strojem.
Kręcąc głową zebrała włosy z moich warg i dziwiła się:
- Ale z ciebie łobuziak! Zabierasz się, choć nie wiesz, co i jak, a potem płaczesz.

Brak komentarzy: