Dym zamierającego z wolna ogniska otulił babkę niczym piątą spódnicą, tak obszerną, że i ona w swoich czterech spódnicach, z westchnieniami i imionami świętych znalazła, się, podobnie jak Koljaiczek, pod spódnicą. Dopiero gdy mundurowi byli już tylko kołyszącymi się między słupami telegraficznymi punkcikami, które pomału roztapiały się w wieczorze, babka podniosła się z takim trudem, jakby wrosła w ziemię i teraz, ciągnąc za sobą włókna i bryły gleby, przerywała ledwie rozpoczęte zapuszczanie korzeni.
Koljaiczkowi zrobiło się zimno, kiedy nagle, nieduży i krępy, znalazł się bez osłony na deszczu. Szybko zapiął sobie spodnie, które strach i ogromna potrzeba schronienia się kazały mu rozpiąć pod spódnicami. Manipulował żwawo przy guzikach, obawiając się, żeby mu pała nie przemarzła, bo w powietrzu pełno było jesiennych niebezpieczeństw przeziębienia.
To moja babka znalazła jeszcze w popiele cztery gorące ziemniaki. Trzy dała Koljaiczkowi, jeden sama wzięła i zanim ugryzła, spytała jeszcze, czy on jest z cegielni, chociaż musiała wiedzieć, że Koljaiczek przybył nie wiadomo skąd, w każdym razie nie z cegielni. Nic też potem nie rzekła na jego odpowiedź, obarczyła go lżejszym koszem, sama ugięła się pod cięższym, miała jeszcze wolną rękę, by wziąć grabie i motykę, z koszem, ziemniakami, grabiami i motyką pożeglowała w swoich czterech spódnicach w stronę Bysewo-Wybudowania.
Nie było to właściwie Bysewo. Leżało ono bardziej w stronę Rębiechowa. Zostawili więc cegielnię po lewej, szli na czarny las, w którym leżała Złota Karczma, a za nią Brętowo. Ale pod lasem w kotlinie leżało Bysewo-Wybudowanie. Tam za moją babką podążył nieduży i krępy Józef Koljaiczek, który nie mógł już rozstać się ze spódnicami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz