czwartek, 19 czerwca 2008

Oskar zrobił to nie za pierwszej od chrzcin bytności w kościele w styczniu dziewięćset trzydziestego szóstego, lecz w Wielkim Ty­godniu tego samego roku. Jego mama trudziła się całą zimę, aby spo­wiedzią nadążyć za swoim romansem z Janem Brońskim. Dzięki temu Oskar znalazł dość czasu i sobót, żeby obmyślić plan działania, od­rzucić, obronić, na nowo obmyślić, oświetlić ze wszystkich stron, wreszcie, odrzucając wszystkie poprzednie plany, prosto, bezpośred­nio, z pomocą modlitwy na stopniach wykonać rzecz w Wielki Po­niedziałek.
Ponieważ mama zapragnęła spowiedzi jeszcze przed szczytem świątecznych zakupów, w Wielki Poniedziałek wieczorem wzięła mnie za rękę i przez Labesa, kawałek Nowym Targiem, ulicami Elzy i Marii, koło sklepu rzeźnickiego Wohlgemutha, przy parku na Kuźniczkach skręcając w lewo przez tunel, w którym zawsze kapało żół­tawo i obrzydliwie, zaprowadziła do kościoła Serca Jezusowego, naprzeciwko torów.
Przyszliśmy późno. Już tylko dwie stare kobiety i jakiś zakom­pleksiony młodzieniec czekali przed konfesjonałem. Mama zajęła się rachunkiem sumienia - wertowała plan spowiedzi jak księgi rachun­kowe, śliniąc kciuk, wymyślając zeznanie podatkowe - a ja tymcza­sem wyśliznąłem się z dębowej ławki, nie pokazując się na oczy gim­nastykowi na krzyżu ani sercu Jezusowemu, poszedłem do lewego bocznego ołtarza.
Chociaż musiałem się spieszyć, nie opuściłem introit. Trzy stop­nie: introibo ad altare Dei. Do Boga, który jest weselem moim od młodości. Bębenek na szyi, przeciągając Kyrie na ławicę chmur, ani chwili przy sikawce, lecz tuż przed Glorią, zawiesiwszy Jezusowi blachę, ostrożnie, żeby nie uszkodzić aureoli, w dół z ławicy chmur, przebaczenie, rozgrzeszenie i odpuszczenie, ale przedtem jeszcze pałeczki w zaciśnięte odpowiednio dłonie Jezusa, jeden, dwa, trzy stopnie, wznoszę oczy ku górze, jeszcze kawałek dywanu, wreszcie kamienne płyty i mały klęcznik dla Oskara, który ukląkł na poduszeczce i złożył doboszowe ręce przy twarzy - Gloria in excelsis Deo - znad złożonych rąk spoglądał na Jezusa i swój bębenek i cze­kał na cud: czy będzie teraz bębnił, czy nie potrafi bębnić, a może mu flie wolno bębnić, albo zabębni, albo nie jest prawdziwym Jezusem, prędzej Oskar jest prawdziwym Jezusem niż ten, jeśli jednak nie za­bębni.
Kiedy pragnie się cudu, trzeba umieć czekać. Czekałem więc, z początku cierpliwie, może nie dość cierpliwie, bo im dłużej powta­rzałem sobie tekst „Wszystkie oczy czekają na ciebie, Panie”, wytę­żając nie tylko oczy, lecz i uszy, tym bardziej rozczarowany czuł się Oskar na małym klęczniku. Wprawdzie dał Panu wszelkie szansę, zamknął oczy, żeby ten, nie będąc obserwowany, prędzej zdecydo­wał się na być może niezręczny jeszcze początek, lecz w końcu, po trzecim Credo, po: wierzę w Boga, Stworzyciela rzeczy widzialnych i niewidzialnych, i syna jednorodzonego, z Ojca, prawdziwy z praw­dziwego, zrodzony, nie zaś stworzony, współistotny, przez niego dla nas i dla naszego zbawienia zstąpił, wcielił się za sprawą, z Marii, stał się, ukrzyżowan za nas, umęczon i pogrzebion, zmartwychwstał według, wstąpił do, siedzi po prawicy, przyjdzie sądzić umarłych, końca nie będzie, wierzę w, który z, jedno uwielbienie, mówił przez, wierzę w jeden, święty, powszechny i...

Brak komentarzy: