Zaprzyjaźniłem się z dwiema lalkami, przytulałem do siebie wypchane korpusy, pobrzękiwałem jak zakochany rzęsami dam, które spoglądały zawsze ze zdziwieniem, aby ta fałszywa, ale właśnie dlatego tym prawdziwiej udawana przyjaźń z lalkami usidliła utkane z dwóch oczek w lewo, dwóch w prawo serce Gretchen.
Mój plan nie był zły. Już za drugą wizytą Gretchen otworzyła przede mną swoje serce, to znaczy, rozpostarła je, jak rozpościera się pończochy, drugie, w paru miejscach już przetarte i z załapanymi oczkami - odmykając przede mną wszystkie szafy, skrzynie i pudełeczka, rozkładając przede mną obszyte koralikami szmatki, przymierzając mi, wkładając i zdejmując z powrotem sterty dziecięcych kaftaników, śliniaczków, śpioszków, których starczyłoby dla pięcioraczków.
Potem pokazała zdobyte przez Schefflera w związku kombatantów odznaki strzeleckie, potem fotografie, które częściowo pokrywały się z naszymi, w końcu, gdy jeszcze raz zabrała się do dziecięcych szmatek i szukała jakichś śpioszków, w końcu pojawiły się książki; Oskar przecież mocno liczył na to, że pod dziecięcymi szmatkami znajdzie książki; Oskar słyszał przecież, jak ona rozmawiała z mamą o książkach; wiedział, jak gorliwie obydwie, kiedy jeszcze były zaręczone, a później niemal równocześnie młodo wyszły za mąż, wymieniały książki, brały książki z wypożyczalni koło Pałacu Filmowego, aby napompowane przeczytaną treścią wnieść więcej obycia, rozmachu i blasku w kupieckie i piekarskie małżeństwa.
Gretchen niewiele miała mi do zaofiarowania. Ponieważ już nie czytała, odkąd zajęła się tylko robótkami na drutach - chyba tak jak mama, która przez Jana Brońskiego też już nie sięgała po lekturę - rozdała okazałe tomy Biblioteki Taniej Książki, którą obie przez dłuższy czas prenumerowały, ludziom, co jeszcze czytali, bo nie robili na drutach i nie mieli Jana Brońskiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz