poniedziałek, 9 czerwca 2008

Przebębniłem dzisiaj długie przedpołudnie, zadawałem bębenkowi pytania, chciałem się dowiedzieć, czy żarówki w naszej sypialni miały czterdzieści, czy sześćdziesiąt świec. Nie po raz pierwszy zadaję so­bie i swojemu bębenkowi to tak dla mnie ważne pytanie. Często upły­wają godziny, zanim odnajdę te żarówki. Bo czy za każdym razem nie muszę zapomnieć o tysiącu źródeł światła, które przy wchodze­niu i wychodzeniu z wielu mieszkań włączając i wyłączając odpo­wiednie kontakty ożywiałem lub usypiałem, zapomnieć po to, aby wolnym od wszelkiej retoryki bębnieniem dotrzeć przez las znorma­lizowanych lamp do owej lampy w naszej sypialni przy Labesa?

Mama zległa w domu. Gdy wystąpiły bóle, stała jeszcze w skle­pie i nasypywała cukier do niebieskich funtowych i półfuntowych torebek. W końcu było już za późno na przewiezienie jej do kliniki położniczej, trzeba było zawołać starszą akuszerkę z pobliskiej ulicy Herty, która już tylko z rzadka sięgała po swoją walizeczkę. W sy­pialni akuszerka pomogła mamie i mnie uwolnić się od siebie.

Przyszedłem na świat pod dwiema sześćdziesięcioświecowymi żarówkami. Toteż jeszcze dziś tekst biblijny: „Niech się stanie świa­tłość. I stała się światłość” - robi na mnie wrażenie najbardziej uda­nego sloganu reklamowego firmy Osram. Poza nieuniknionym pęk­nięciem krocza poród przebiegł gładko. Bez trudu wyzwoliłem się z cenionego jednakowo przez matki, embriony i akuszerki położenia główkowego.

Powiem od razu: Należałem do owych przenikliwych niemowląt, których rozwój duchowy jest w chwili narodzin zakończony i w przy­szłości musi już tylko się potwierdzać. Podobnie jak w stanie em­brionalnym nie ulegając wpływom byłem posłuszny jedynie same­mu sobie i przeglądając się w wodach płodowych nabierałem szacunku do siebie, tak teraz wsłuchiwałem się krytycznie w pierw­sze spontaniczne wypowiedzi rodziców pod żarówkami. Miałem wyczulone ucho. Choć można było nazwać je małym, odstającym, zalepionym i od biedy ślicznym, zachowywało jednak każde z tych tak odtąd dla mnie ważnych, bo stanowiących pierwsze wrażenia zdań. Więcej jeszcze: wszystko, co pochwyciłem owym uchem, oceniałem natychmiast maleńkim mózgiem i po rozważeniu tego, co usłyszałem, postanawiałem to i owo przyjąć - tamto zdecydowanie odrzucić.

- Chłopak - powiedział ów pan Matzerath, który uważał się za mojego ojca. - Obejmie kiedyś sklep. Nareszcie wiemy, po co tak harujemy.

Mama mniej myślała o sklepie, więcej o przyrodzeniu syna:

Wiedziałam przecie, że to chłopczyk, chociaż nieraz mówiłam, że będzie dziewuszka.

W ten sposób zawarłem przedwczesną znajomość z kobiecą logi­ką i po chwili usłyszałem:

- Jak mały Oskar skończy trzy lata, dostanie blaszany bębenek.

Dłuższy czas porównując w myślach matczyne i ojcowskie obiet­nice, ja, Oskar, obserwowałem i podsłuchiwałem ćmę, która zabłą­dziła do naszego pokoju. Nieduża i włochata, zalecała się do obydwu sześćdziesięcioświecowych żarówek, rzucała cienie, które niewspół­miernie do rozpiętości jej skrzydeł pokrywały, zapełniały, powięk­szały drganiami pokój wraz z umeblowaniem. Pozostała mi jednak w pamięci nie tyle ta gra świateł i cieni, co raczej ów zgiełk, roz­brzmiewający między ćmą a żarówką: ćma trajkotała, jakby spieszno jej było pozbyć się swojej wiedzy, jakby już nie miało jej starczyć czasu na późniejsze rozmówki ze źródłami światła, jakby dialog z żarówką w każdym wypadku był ostatnią spowiedzią ćmy i zgod­nie z owym rodzajem absolucji, jakiej udzielają żarówki, nie dawał więcej okazji do grzechu i egzaltacji.

Dziś Oskar mówi wprost: Ćma bębniła. Słyszałem, jak bębnią króliki, lisy i popielice. Żaby umieją bębnieniem sprowadzać burzę. Dzięcioła pomawia się o to, że wybębnia robaki z ich kryjówek. Wreszcie człowiek wali w kotły, talerze, werble i bębny. Mówi się o rewolwerze bębenkowym, o podbijaniu bębenka, o czymś się bęb­ni, coś się odbębnia, bębniąc składa się do grobu. Czynią to dobosze, bębniści. Są kompozytorzy, którzy piszą koncerty na smyczki i per­kusję. Mogę wspomnieć o dużym i małym capstrzyku, a także powo­łać się na dotychczasowe próby Oskara; wszystko to jest niczym wobec orgii bębnienia, jaką z okazji moich narodzin urządziła ćma na dwóch zwykłych sześćdziesięcioświecowych żarówkach. Może są Murzyni w najczarniejszej Afryce, może są Murzyni w Ameryce, co jeszcze nie zapomnieli Afryki - może ci ludzie mający rytm we krwi potrafią bębnić karnie i zarazem swobodnie, tak samo lub po­dobnie jak moja ćma albo naśladując afrykańskie ćmy, które prze­cież, jak wiadomo, są jeszcze większe i wspanialsze niż ćmy Europy wschodniej; ja trzymam się swojej wschodnioeuropejskiej skali, trzy­mam się więc owej niedużej, brązowo nakrapianej ćmy, która była świadkiem moich narodzin, nazywam ją mistrzynią Oskara.

Było to w pierwszych dniach września. Słońce stało pod znakiem Panny. Z oddali nadciągała nocą burza, przesuwając skrzynie i szafy. Merkury uczynił mnie krytycznym, Uran pomysłowym, Wenus kazała mi wierzyć w łut szczęścia, Mars - w ambicję. W domu ascendenta znalazła się Waga, czemu zawdzięczam drażliwość i skłonność do przesady. Neptun zajmował dom dziesiąty, dom środka życia, i osadził mnie między cudem a ułudą. Saturn był tym, co w domu trzecim, w opozycji do Jupitera, podał w wątpliwość moje pocho­dzenie. Któż jednak przysłał ćmę i pozwolił jej, jak również poucza­jącemu łoskotaniu burzy spotęgować we mnie pragnienie obiecane­go przez matkę blaszanego bębenka, sprawić, że ów instrument stawał mi się coraz bardziej poręczny i pożądany?

Krzycząc na pokaz i udając zsiniałego oseska postanowiłem od­rzucić z miejsca propozycję ojca, a zatem wszystko, co dotyczyło sklepu kolonialnego, natomiast życzenie mamy, w odpowiednim cza­sie, czyli na moje trzecie urodziny, przychylnie rozpatrzyć.

Na marginesie tych wszystkich spekulacji dotyczących mojej przy­szłości utwierdziłem się w przekonaniu, że mama i ów ojciec, Matzerath, nie mieli odpowiedniego organu, aby zrozumieć i ewentual­nie uwzględnić moje zastrzeżenia i decyzje. Samotny i nie zrozumiany, leżał Oskar pod żarówkami, wyciągnął wniosek, że tak już zostanie, póki w sześćdziesiąt, siedemdziesiąt lat później ostateczne zwarcie nie odetnie dopływu prądu do wszystkich źródeł światła, toteż stracił ochotę do życia pod żarówkami, zanim jeszcze się zaczęło; i tylko obiecany blaszany bębenek przeszkodził mi wówczas silniej zama­nifestować pragnienie powrotu do embrionalnej pozycji główkowej.

W dodatku akuszerka przecięła pępowinę; nic więc nie dało się już zrobić.

Brak komentarzy: