czwartek, 19 czerwca 2008

Nie chciałbym zbyt długo zatrzymywać się przy małym Chrzci­cielu, który wyciągał palec wskazujący lewej ręki w stronę małego Jezusa, jakby miał zaraz wyliczyć: „Ja i ty, dwa braty...” Nie wdając się w wyliczanki rozpoznaję Jezusa i stwierdzam: Jesteśmy z jedne­go jaja! Mógłby być moim bliźniakiem. Miał moją figurę, moją wów­czas tylko w charakterze sikawki używaną sikawkę. Patrzył na świat kobaltowoniebiesko moimi Brońskimi oczyma i, co mu najbardziej brałem za złe, miał moje ruchy.
Mój sobowtór uniósł obie ręce, zacisnął dłonie w pięści w taki sposób, że spokojnie można było mu coś wetknąć, na przykład moje pałeczki; i gdyby rzeźbiarz to zrobił, gdyby ponadto na różowych udach ulepił mu z gipsu biało-czerwony blaszany bębenek, byłbym to ja, najdoskonalszy Oskar, który siedziałby na kolanach Najświęt­szej Panny i zwoływał wiernych bębnieniem. Są rzeczy na tym świe­cie, których - choćby były najświętsze - nie wolno zostawić swoje­mu losowi!
Trzy okryte dywanem stopnie prowadziły do zielonosrebrnie odzianej Najświętszej Panny, do czekoladowobrązowej kudłatej skóry Jana i do różowego jak gotowana szynka małego Jezusa. Był tam ołtarz maryjny z anemicznymi świecami i kwiatami w różnych ce­nach. Zielona Najświętsza Panna, brązowy Jan i różowy Jezus mieli przyklejone do potylicy aureole wielkości talerza. Cieniutka pozłota podnosiła wartość talerzy.
Gdyby nie było stopni przed ołtarzem, nigdy bym nie wszedł na górę. W owym czasie stopnie, klamki i wystawy kusiły Oskara i na­wet dzisiaj, kiedy zakładowe łóżko powinno mu przecież wystar­czyć, nie pozostawiają go obojętnym. Ulegając pokusie wspinał się z jednego stopnia na drugi pozostając przy tym nadal na tym samym dywanie. Owe stopnie okalające maryjny ołtarz były Oskarowi do­stępne i pozwalały jego kłykciom po części z lekceważeniem, po czę­ści z szacunkiem opukiwać trójkę postaci. Jego paznokcie mogłyby wziąć się do skrobania, które spod farby ukazuje gips. Draperia Naj­świętszej Panny spływała zygzakiem do czubków stóp na ławicy chmur. Lekko zarysowana goleń Marii pozwalała domyślać się, że rzeźbiarz najpierw uformował ciało, aby później zalać je draperią. Gdy Oskar obmacał dokładnie, pogładził i ostrożnie, jakby chcąc ją poruszyć, ścisnął sikawkę małego Jezusa, która błędnie nie była obrzezana, poczuł w sposób częściowo przyjemny, częściowo nowy i peszący swoją własną, zostawił więc w spokoju sikawkę Jezusa, żeby i jego własna zostawiła go w spokoju.
Obrzezaną czy nie obrzezaną, zostawiłem ją swojemu losowi, wyciągnąłem bębenek spod swetra, zdjąłem z szyi i nie rozbijając przy tym aureoli, zawiesiłem Jezusowi. Przy moim wzroście było z tym trochę kłopotu. Musiałem wspiąć się na rzeźbę, aby z ławicy chmur, która zastępowała piedestał, zaopatrzyć Jezusa w instrument.

Brak komentarzy: