Matzerath już o dziewiątej wyszedł z domu. Pomogłem mu jeszcze oczyścić brązowe sztylpy, by zdążył na czas. Nawet o tak wczesnej porze było już nieznośnie gorąco i on, zanim znalazł się na dworze, wypacał ciemne, rosnące plamy pod pachami partyjnej koszuli - punktualnie o wpół do dziesiątej zjawił się Jan Broński w przewiewnie jasnym letnim ubraniu, w ażurowych jasnoszarych półbutach, z kapeluszem słomkowym w ręku. Bawił się trochę ze mną, przy zabawie nie mógł jednak oderwać oczu od mamy, która poprzedniego wieczoru umyła włosy. Bardzo szybko spostrzegłem, że moja obecność hamowała rozmowę tych dwojga, usztywniała ich, krępowała Jana. Lekkie letnie spodnie wyraźnie go uwierały, więc wyniosłem się z domu, podążyłem śladem Matzeratha, nie biorąc go sobie jednak za wzór. Przezornie unikałem ulic, które były pełne umundurowanych ludzi ciągnących w kierunku Łąk, i po raz pierwszy zbliżyłem się do miejsca demonstracji od strony kortów tenisowych, które znajdowały się obok hali sportowej. Tej okrężnej drodze zawdzięczałem widok trybuny z tyłu.
Widzieliście państwo już kiedyś trybunę z tyłu? Moim zdaniem, wszystkich ludzi, zanim zgromadzi się ich przed trybuną, należałoby zaznajomić z widokiem trybuny od tyłu. Kto raz przyjrzy się trybunie od tyłu, dobrze się przyjrzy, ten będzie od tej chwili naznaczony, a tym samym uodporniony na wszelkiego rodzaju czary, jakie w tej czy innej formie odprawia się na trybunach. Podobną rzecz można powiedzieć o widzianych od tyłu kościelnych ołtarzach; ale to już całkiem inna sprawa.
Oskar jednak, który zawsze miał pociąg do dokładności, nie poprzestał na obejrzeniu obnażonego, prawdziwego w swej brzydocie rusztowania, przypomniał sobie słowa mistrza Bebry i na podest, który należało oglądać jedynie z przodu, ruszył od szpetnej tylnej strony, przepchał się ze swoim bębenkiem, bez którego nigdy nie wychodził, między podporami ukośnymi, uderzył się o wystającą deskę, skaleczył się w kolano o gwóźdź sterczący złośliwie z drewna, słyszał nad sobą szuranie butów partyjniaków, potem pantofelków Frauenschaftu i dotarł w końcu tam, gdzie było najbardziej duszno i najbardziej sierpniowo: u stóp trybuny od środka znalazł za kawałkiem dykty dość miejsca i osłony, aby w zupełnym spokoju delektować się akustycznym urokiem politycznej demonstracji, przy czym sztandary nie rozpraszały uwagi, mundury nie raziły oczu.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz