Wincenty był to brat mojej babki. Po wczesnej śmierci żony udał się w pielgrzymkę do Częstochowy i od Matki Boskiej Częstochowskiej otrzymał wskazówkę, że ma w niej widzieć przyszłą królową Polski. Odtąd szperał już tylko w dziwnych księgach, w każdym zdaniu znajdując potwierdzenie praw Bożej Rodzicielki do polskiego tronu, a obejście i parę zagonów zostawił na głowie siostry. Jan, jego syn, wówczas czteroletni, chorowite, zawsze skore do płaczu dziecko, pasał gęsi, zbierał kolorowe obrazki i, zgubnie wcześnie, znaczki pocztowe.
Do tej zagrody, poświęconej niebieskiej królowej Polski, babka przytaskała kosze z ziemniakami i Koljaiczka, ażeby Wincenty dowiedział się, co zaszło, pobiegł do Rębiechowa i wywołał księdza, który miał przybyć z sakramentami i zaślubić Annę Józefowi. Ledwie zaspany proboszcz udzielił przerywanego ziewaniem błogosławieństwa i zaopatrzony w duży połeć słoniny pokazał kapłańskie plecy, Wincenty zaprzągł konia do furmanki, wpakował młodą parę na rył wozu, ułożył na słomie i pustych workach, na koźle przy sobie posadził drżącego, pochlipującego Jana i dał koniowi do zrozumienia, żeby szedł prosto przed siebie i ostro w noc: nowożeńcom było spieszno.
Ciemną jeszcze, lecz już ustępującą nocą wóz dotarł do portu drzewnego w stolicy prowincji. Zaprzyjaźnieni ludzie, którzy podobnie jak Koljaiczek zajmowali się flisactwem, przyjęli parę uciekinierów. Wincenty mógł zawrócić, pognać konika z powrotem na Bysewo; trzeba było nakarmić krowę, kozę, maciorę z prosiętami, osiem gęsi i psa podwórzowego, trzeba było położyć małego Jana do łóżka, bo lekko gorączkował.
Józek Koljaiczek ukrywał się trzy tygodnie, przyzwyczaił swoje włosy do nowej fryzury z przedziałkiem, zgolił wąs, wystarał się o nieskazitelne papiery i podjął pracę jako flisak Józef Wranka. Dlaczego jednak Koljaiczek odwiedzając handlarzy drzewem i tartaki musiał mieć w kieszeni papiery flisaka Wranki, który podczas bójki został zepchnięty z tratwy i utonął bez wiedzy władz w Bugu powyżej Modlina? Dlatego, że porzuciwszy na jakiś czas flisactwo pracował w tartaku pod Świeciem i tam pokłócił się z majstrem o płot, prowokacyjnie wymalowany Koljaiczkową ręką na biało-czerwono, zapewne po to, aby podtrzymać słuszność przysłowia, które powiada, że od płotu blisko do kłopotu, majster wyrwał z płotu dwie łaty, białą i czerwoną, i na kaszubskich plecach Koljaiczka rozbił te polskie łaty na tyle biało-czerwonych drzazg, że poszkodowany miał wystarczający powód, aby najbliższej, dodajmy: gwiaździstej nocy puścić czerwonego kura w nowo zbudowanym, pobielonym wapnem tartaku w hołdzie podzielonej co prawda, ale właśnie dlatego zjednoczonej Polsce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz