sobota, 7 czerwca 2008

To nie takie proste - leżąc tutaj, na wy sterylizowanym metalo­wym łóżku zakładu dla nerwowo chorych, w polu widzenia oszklo­nego judasza uzbrojonego w oko Bruna, odtworzyć kłęby dymu ka­szubskich ognisk i ukośne smugi październikowego deszczu. Gdybym nie miał bębenka, który przy zręcznym i cierpliwym użyciu przywo­dzi na pamięć wszystkie mało ważne szczegóły potrzebne do przela­nia na papier rzeczy najważniejszej, i gdybym nie miał pozwolenia zakładu na to, by moja blacha przemawiała po trzy-cztery godziny dziennie, byłbym biedakiem, który nie może wykazać się posiada­niem dziadków.

W każdym razie mój bębenek powiedział: W owo październiko­we popołudnie osiemset dziewięćdziesiątego dziewiątego roku, gdy w Afryce Południowej Wuj Krüger szczotkował swoje krzaczaste antyangielskie brwi, między Tczewem a Kartuzami, w pobliżu ce­gielni Bysewo, pod czterema jednolitymi w kolorze spódnicami, po­śród dymu, strachu, westchnień, w zacinającym deszczu i przesadnie smutnym strumieniu imion świętych, pośród mało inteligentnych pytań i przesłoniętych dymem spojrzeń dwóch żandarmów polowych, nieduży, lecz krępy Józef Koljaiczek spłodził moją matkę, Agnieszkę.

Anna Brońska, moja babka, jeszcze pod osłoną tej samej nocy zmieniła nazwisko: z pomocą hojnie szafującego sakramentami ka­płana stała się Anną Koljaiczkową i podążyła za Józefem, nie do Egiptu wprawdzie, lecz do stolicy prowincji nad Motławą, gdzie Jó­zef znalazł pracę jako flisak i chwilowy spokój przed żandarmerią.

Jedynie żeby podsycić trochę ciekawość, nie wymieniam jeszcze nazwy owego grodu u ujścia Motławy, chociaż jako miasto rodzinne mojej matki już teraz zasługiwałby na wzmiankę. W końcu lipca dziewięćsetnego roku - zapadła właśnie decyzja podwojenia cesarskiego programu rozbudowy floty wojennej - mama przyszła na świat pod znakiem Lwa. Pewność siebie i egzaltacja, wielkoduszność i próż­ność. Dom pierwszy, zwany również domus vitae, pod znakiem ascendenta: łatwo ulegający wpływom Ryb. Konstelacja Słońca w opozy­cji do Neptuna, dom siódmy albo domus matrimonii uxoris, miała przynieść powikłania. Wenus w opozycji do Saturna, który, jak wia­domo, sprowadza chorobę wątroby i śledziony; którego nazywa się przykrą planetą; który panuje w Koziorożcu i w Lwie święci swoją zagładę; któremu Neptun ofiaruje węgorza i otrzymuje w zamian kreta; który lubi wilcze jagody, cebulę i buraki pastewne; który pluje lawą i psuje wino; zamieszkiwał on razem z Wenus dom ósmy, śmier­telny, i nasuwał myśl o nieszczęśliwym wypadku, podczas gdy po­częcie na kartoflisku zapowiadało nader ryzykowne szczęście pod opieką Merkurego w domu krewnych.

Tutaj muszę przypomnieć o protestach mojej mamy, która stale zaprzeczała temu, jakoby spłodzono ją na kartoflisku. Co prawda ojciec - tyle przyznawała - już tam próbował dopiąć swego, jednak­że zarówno jego położenie, jak i pozycja Anny Brońskiej nie zostały wybrane dość szczęśliwie, aby stworzyć Koljaiczkowi warunki do zapłodnienia.

- Musiało to się stać nocą podczas ucieczki albo na furze wujka Wincentego, a może dopiero na Przeróbce, kiedyśmy u flisaków zna­leźli schronienie. - Tymi słowami moja mama ustalała zwykle po­czątek swojej egzystencji, a babka, która musiała wiedzieć, jak tam właściwie było, przytakiwała cierpliwie i oświadczała wszystkim: - Pewnie, dzieciątko, na furze to było albo i na Przeróbce dopiero, ale nie w polu: boć tam wiało i deszcz mżył jak diabli.

Brak komentarzy: