czwartek, 19 czerwca 2008

Nie zależało mi na ludziach, którzy przechodząc rzucali okiem na rozjarzone wystawy, przypatrując się bardziej cenom niż towa­rom, na ludziach, którzy w lustrzanych szybach sprawdzali, czy ka­pelusz siedzi prosto. Klienci, na których czekałem w suchym, bez­wietrznym chłodzie, za grubymi płatkami śniegu, w milczącej, gęstej zadymce albo pod księżycem, którego przybywało wraz z morzem, ci klienci zatrzymywali się przed wystawami jak na komendę, nie szukali długo na półkach, lecz wpatrywali się - albo po krótkiej chwili, albo od razu - w jeden jedyny przedmiot z wystawy.
Mój zamysł był zamysłem myśliwego. Wymagał on cierpliwości, zimnej krwi, swobodnego i pewnego oka. Dopiero gdy spełnione były wszystkie te warunki, mój głos w sposób bezkrwawy, bezbolesny mógł upolować zwierzynę, skusić - do czego?
Do kradzieży: gdyż najcichszym z moich krzyków, dokładnie na wysokości najniżej wyłożonych eksponatów, a jeśli się udało, to na­przeciwko pożądanego przedmiotu, wycinałem w szybach wystawo­wych okrągłe otwory, ostatnim uniesieniem głosu wpychałem wyci­nek szyby do środka witryny, tak że słychać było szybko zamierający brzęk, który jednak nie był brzękiem rozbitego szkła — ja go nie słysza­łem, Oskar stał za daleko, ale owa młoda kobieta z króliczą skórą na kołnierzu brązowego, z pewnością raz już nicowanego płaszcza zi­mowego usłyszała okrągły wycinek, wzdrygnęła się kryjąc głowę w króliczej skórce, chciała uciekać przez śnieżycę, została jednak, może dlatego, że padał śnieg, również dlatego, że w padającym śniegu, jeśli tylko sypie wystarczająco gęsto, wszystko jest dozwolone. Że jednak rozejrzała się patrząc podejrzliwie na płatki, rozejrzała się, jak gdyby za płatkami nie było innych płatków, nadal się rozglądała, gdy jej prawa dłoń wysunęła się już z przybranej również króliczą skórką mufki! A potem już się nie rozglądała, lecz sięgnęła w okrą­głe wycięcie, odsunęła najpierw szkło, które spadło na pożądany przedmiot, wyciągnęła przez otwór prawe, następnie lewe matowo-czarne czółenko, nie uszkadzając obcasów, nie kalecząc dłoni o ostre brzegi stłuczonej szyby. Z lewej i z prawej pantofle zniknęły w kie­szeniach płaszcza. Przez chwilę, przez pięć płatków śniegu Oskar widział ładny, lecz nic nie mówiący profil, myślał już, że to manekin z domu towarowego Sternfelda, cudem na ulicy, gdy rozpłynęła się w śnieżycy, ukazała się jeszcze raz wyraźnie w żółtym świetle naj­bliższej latarni i czy to jako młoda mężatka, czy to jako wyemancy­powany manekin umknęła poza krąg światła.

Brak komentarzy: