Władze szkolne wyraziły wątpliwości i zażądały świadectwa lekarskiego. Hollatz nazwał mnie zdrowym chłopcem, który wzrostem przypomina trzylatka, umysłowo jednak, choć jeszcze dobrze nie mówi, w niczym nie ustępuje pięcio- czy sześciolatkom. Wspominał też o mojej tarczycy.
Przy tych wszystkich badaniach, podczas testów, do których już przywykłem, zachowywałem się spokojnie, obojętnie lub przychylnie, zwłaszcza że nikt nie próbował odbierać mi bębenka. Zniszczenie Hollatzowej kolekcji węży, żółwi i embrionów było dla wszystkich, którzy badali mnie i poddawali testom, żywym i przerażającym wspomnieniem.
Tylko w domu, mianowicie w pierwszy dzień szkoły, poczułem się zmuszony do użycia diamentu w moim głosie, kiedy Matzerath, postępując wbrew rozsądkowi, zażądał ode mnie, abym drogę do szkoły Pestalozziego naprzeciw Łąki Fröbela przebył bez bębenka, i abym nie zabierał go, mojego blaszanego bębenka, do gmachu szkoły.
Gdy w końcu przeszedł do rękoczynów, chciał zabrać coś, co nie było jego, z czym w ogóle nie umiał się obchodzić, do czego brakowało mu powołania, rozbiłem krzykiem pusty wazon, któremu przypisywano autentyczność. Skoro tylko autentyczny wazon znalazł się w postaci autentycznych skorup na dywanie, Matzerath, który był do niego bardzo przywiązany, zamierzył się na mnie. Ale wtedy zerwała się mama, wtrącił się też Jan, który na chwilę i jakby przypadkowo wpadł jeszcze do nas ze Stefanem i z torbą łakoci.
- Proszę cię, Alfredzie - powiedział swoim spokojnie namaszczonym tonem i Matzerath, porażony niebieskim spojrzeniem Jana i szarym mamy, opuścił rękę i wsadził do kieszeni spodni.
Szkoła Pestalozziego był to nowy, ozdobiony nowocześnie graffitami i freskami, trzypiętrowy, podłużny gmach z płaskim dachem, wybudowany przez senat wielodzietnemu przedmieściu na usilne naleganie wówczas jeszcze bardzo aktywnych socjaldemokratów. Gmach podobał mi się, z wyjątkiem zapachu i uprawiających sport secesyjnych chłopców na sgraffitach i freskach.
Nienaturalne małe, a ponadto zieleniejące drzewka stały w żwirze przed głównym wejściem między zabezpieczającymi, podobnymi do pastorałów żelaznymi prętami. Ze wszystkich stron nadchodziły matki, które miały w ręku kolorowe spiczaste torby z łakociami i wlokły za sobą rozwrzeszczanych lub przykładnie grzecznych chłopców. Nigdy jeszcze Oskar nie widział tylu matek zdążających w jednym kierunku. Wydawało się, jakby pielgrzymowały na targ, gdzie ich pierworodni lub drudzy z kolei synowie zostaną wystawieni na sprzedaż.
Już w hallu ów szkolny zapach, który, opisywany wystarczająco często, przewyższa intymnością wszystkie znane w świecie perfumy. Na kamiennych płytach hallu stały rozstawione swobodnie granitowe misy, było ich cztery czy pięć, a z wklęsłych zagłębień tryskała woda równocześnie z kilku źródeł. Otoczone przez chłopców, tym i moich rówieśników, przypominały mi maciorę wuja Wincentego w Bysewie, która nieraz przewracała się na bok i znosiła podobnie spragniony, brutalny napór swoich prosiąt.
Chłopcy pochylali się nad misami i pionowymi, stale przecinającymi się wieżyczkami wodnymi, włosy opadały im na czoło, a oni pozwalali fontannom grzebać sobie w otwartych ustach. Nie wiem, czy bawili się, czy pili. Nieraz dwaj chłopcy wyprostowywali się niemal równocześnie, z wydętymi policzkami, aby nieprzyzwoicie głośno parsknąć sobie w twarz zmieszaną na pewno ze śliną i okruchami chleba ciepłą od ust wodą. Ja, który przy wejściu do hallu lekkomyślnie rzuciłem okiem na znajdującą się po lewej stronie, otwartą salę gimnastyczną, na widok skórzanego konia, słupów i lin do wspinania, strasznego, domagającego się zawsze ogromnych młynków drążka poczułem prawdziwe, niczym nie dające się wyperswadować pragnienie i tak jak inni chłopcy chętnie napiłbym się trochę wody. Nie mogłem jednak poprosić mamy, która trzymała mnie za rękę, żeby uniosła Oskara, brzdąca, nad takim basenem. Nawet gdybym podstawił sobie bębenek, nie dosięgnąłbym fontanny. Kiedy jednak podskoczywszy lekko zajrzałem ponad brzegiem jednej z tych mis i spostrzegłem, jak tłuste resztki chleba w dużym stopniu blokowały odpływ wody i jak nieapetyczna lura tam się znajdowała, przeszło mi owo pragnienie, które nagromadziłem w sobie błądząc co prawda w myślach, a przecież niemal cieleśnie między przyrządami gimnastycznymi po pustkowiu gimnastycznej sali.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz