czwartek, 19 czerwca 2008

Wtedy jeszcze mając w ręku nędzny blaszany bębenek można było sobie poradzić z ludźmi na trybunach i przed trybunami, i muszę przyznać, że podobnie jak dalekosiężne rozśpiewywanie szkła, tak i mój trik spod trybuny doprowadziłem do perfekcji. Bębniłem nie tylko przeciw brunatnym zgromadzeniom. Oskar siadał pod try­buną przeciwko czerwonym i czarnym, skautom i zielonym jak szpi­nak koszulom PX1, świadkom Jehowy i weteranom, wegetarianom i młodym Polakom z ruchu ozonowego. Cokolwiek zamierzali śpie­wać, grać, głosić, o cokolwiek się modlić: Mój bębenek potrafił to lepiej.
Moje dzieło było więc dziełem niszczycielskim. A czego nie zmusiłem do uległości bębenkiem, to zabijałem głosem. Tak więc obok podejmowanych w biały dzień kroków przeciwko symetrii try­bun rozpocząłem też nocną działalność: zimą z dziewięćset trzydzie­stego szóstego na trzydziesty siódmy zabawiałem się w kusiciela. Pierwsze nauki w kuszeniu bliźnich otrzymałem od babki Koljaiczkowej, która owej surowej zimy otworzyła stragan na tygodniowym targu we Wrzeszczu, to znaczy: w swoich czterech spódnicach sie­działa w kucki za targową ladą i żałościwym głosem polecała na dni świąteczne: „Jajeczka świeże, masełko złociutkie i gąski, nie za tłu­ste, nie za chude!” Każdy wtorek był dniem targowym. Przyjeżdżała kolejką z Firogi, krótko przed Wrzeszczem ściągała filcowe bambo­sze, w których jechała, wchodziła w nieforemne kalosze, objuczała się swoimi dwoma koszami i szła do straganu przy Dworcowej, na którym wisiała tabliczka: Anna Koljaiczek, Bysewo. Jakże tanie były wtedy jajka! Za guldena dostawało się mendel, a masło kaszubskie było tańsze od margaryny. Babka przysiadała między dwiema ry­baczkami, które wołały: „Fląderki”, „Dorsze, smaczne, tanie!” Mróz ścinał masło na kamień, konserwował jajka, szlifował rybie łuski czyniąc z nich cieniutkie żyletki i dawał pracę i zarobek człowieko­wi, który nazywał się Schwerdtfeger, był jednooki, nad otwartym piecykiem na węgiel drzewny ogrzewał cegły, a potem, zawinięte w gazetę, wypożyczał przekupkom.
Moja babka pozwalała Schwerdtfegerowi równo co godzina wsu­wać sobie gorącą cegłę pod cztery spódnice. Schwerdtfeger robił to żelaznym suwakiem. Wsuwał parującą paczuszkę pod ledwie unie­siony materiał, jeden ruch na wyładowanie, drugie pchnięcie na zała­dowanie, i z niemal wystygłą cegłą żelazny suwak Schwerdtfegera wynurzał się spod spódnic babki.

Brak komentarzy: