Jeśli spytacie mnie państwo: Czy to zło nakazywało Oskarowi i tak już silną pokusę wypolerowanej szyby wystawowej potęgować owym otworem wielkości dłoni, będę musiał odpowiedzieć: Tak, to zło. Już choćby dlatego było to zło, że stałem w ciemnych bramach. Bo brama, jak powinno być wiadome, jest najbardziej ulubionym siedliskiem zła. Z drugiej strony, nie chcąc pomniejszać zła moich pokus, dzisiaj, kiedy nie mam ani okazji, ani chęci do kuszenia, muszę powiedzieć sobie i mojemu pielęgniarzowi Brunowi: Oskarze, wszystkim tym cichym i zakochanym w upragnionych przedmiotach zimowym spacerowiczom nie tylko spełniłeś małe i średnie pragnienia, tyś również pomagał ludziom przy wystawach poznać samych siebie. Niejedna bardzo elegancka pani, niejeden zacny wujaszek, niejedna zachowująca świeżość w praktykach religijnych stara panna nigdy nie dojrzeliby w sobie złodziejskiej natury, gdyby twój głos nie skłonił ich do kradzieży, odmieniając ponadto obywateli, którzy przedtem w każdym małym i niezręcznym złodziejaszku widzieli zasługującego na potępienie i niebezpiecznego łajdaka.
Doktor Erwin Scholtis, prokurator i budzący strach oskarżyciel sądu apelacyjnego, na którego czyhałem co wieczór, trzykrotnie uchylił mi się od kradzieży, a wreszcie sięgnął i stał się nigdy nie wykrytym przez policję złodziejem, zmienił się podobno w łagodnego, wyrozumiałego i w ferowaniu wyroków niemal ludzkiego prawnika, bo złożył ofiarę mnie, małemu półbogowi złodziei, i zrabował pędzel do golenia z prawdziwego borsuczego włosia.
W styczniu dziewięćset trzydziestego siódmego długo stałem marznąc naprzeciw sklepu jubilerskiego, który choć położony na uboczu, w symetrycznie wysadzanej klonami przedmiejskiej alei, cieszył się dobrą renomą. Przed wystawą z biżuterią i z zegarkami ukazywała się różnorodna zwierzyna, którą gdzie indziej, przed pończochami damskimi, welurowymi kapeluszami, butelkami likieru, ustrzeliłbym od razu i bez skrupułów. Jak to bywa z biżuterią: człowiek robi się wybredny, powolny, dostosowuje się do przebiegu nie kończących się łańcuchów, mierzy więc czas nie w minutach, lecz w latach perłowych, wychodzi z założenia, że perła przetrwa szyję, że to przegub chudnie, nie zaś bransoletka, że w grobach znajdowano pierścionki, które okazały się mocniejsze niż palce, krótko mówiąc, jednego faceta podziwiającego wystawę uważa się za zbyt pyszałkowatego, drugiego za zbyt małostkowego, żeby obdarować go biżuterią.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz