poniedziałek, 16 czerwca 2008

Udało mi się wywabić z włóczki to bezdzietne stworzenie, uwi­kłane wyłącznie w robótki na drutach, i niemal uszczęśliwić. Wolała­by właściwie, żebym za podręcznik wziął sobie debet i kredyt; ale ja upierałem się przy Rasputinie i chciałem tylko Rasputina, gdy ona na drugą lekcję kupiła mi prawdziwy elementarz, i zdecydowałem się w końcu przemówić, gdy ona opowiadała mi w kółko legendy górni­cze i bajki o Karle Nochalu i Tomciu Paluchu. - Rapupin! - krzycza­łem albo też: - Raszuszin! - Przez jakiś czas okropnie się wygłupia­łem: - Raszu, Raszu! - paplał Oskar, żeby Gretchen z jednej strony zrozumiała, jakiej życzyłem sobie lektury, z drugiej zaś nie zdawała sobie sprawy z jego budzącego się, połykającego litery geniuszu.

Uczyłem się szybko, regularnie, nie myśląc sobie przy tym wiele. Po roku czułem się jak w domu w Petersburgu, w prywatnych kom­natach samowładcy wszystkich Rosjan, w dziecinnym pokoju wiecz­nie chorowitego carewicza, wśród spiskowców i popów, wreszcie jako naoczny świadek rasputinowskich orgii. Miało to odpowiadają­cy mi koloryt, chodziło tu o postać centralną. Świadczyły o tym tak­że rozsiane po książce współczesne sztychy, które ukazywały broda­tego Rasputina z oczyma jak węgle pośród odzianych w czarne pończochy, poza tym nagich dam. Śmierć Rasputina prześladowała mnie: truto go zatrutym tortem, zatrutym winem, potem, gdy doma­gał się nowej porcji tortu, strzelano z pistoletów, a gdy ołów w piersi zachęcił go do tańca, związano i zanurzono w lodowej przerębli w Newie. Wszystko to było dziełem pełnych męskości oficerów. Damy petersburskiej metropolii nigdy nie dałyby swojemu ojczulko­wi trującego tortu, poza tym jednak dawały wszystko, czego od nich żądał. Kobiety wierzyły w niego, podczas gdy oficerowie musieli najpierw usunąć go z drogi, żeby odzyskać wiarę w siebie.

Czy to dziwne, że nie tylko ja znajdowałem upodobanie w życiu i śmierci atletycznego szamana? Gretchen powoli wracała do lektury z pierwszych lat małżeństwa, rozklejała się zwykle podczas czytania na głos, drżała, ilekroć padało słówko „orgia”, szeptała to czarodziej­skie słówko specjalnie, mówiąc „orgia” była gotowa do orgii, a jed­nak pod pojęciem orgii nie mogła sobie wyobrazić orgii.

Gorzej było, kiedy mama przychodziła ze mną na Kuźniczki i w mieszkaniu nad piekarnią przysłuchiwała się lekcji. Niekiedy wy­radzało się to w orgię, stawało się celem samym w sobie, nie zaś lekcją dla małego Oskara, przy co trzecim zdaniu wybuchał chichot na dwa głosy, usta robiły się suche i spękane, obie zamężne kobiety, jeśli tylko Rasputin tego chciał, przysuwały się coraz bliżej do sie­bie, odczuwały niepokój na poduszkach kanapy, zaciskały uda, początkowe rozbrykanie przechodziło w końcowe wzdychanie, po dwu­nastu stronach rasputinowskiej lektury odczuwały coś, czego być może wcale nie pragnęły, nie oczekiwały, ale co w jasne popołudnie przyjmowały chętnie, przeciw czemu Rasputin na pewno by nie opo­nował, co raczej będzie rozdawał gratis i przez całą wieczność.

Wreszcie, gdy obie kobiety wypowiedziały już swoje „bożeboże” i zakłopotane poprawiały zwichrzone fryzury, mamę ogarniały wątpliwości: - Czy Oskar naprawdę nic z tego nie rozumie?

- Ależ skąd! - uspokajała ją wtedy Gretchen. - Tyle sobie trudu zadaję, ale on nic a nic nie rozumie i chyba nigdy nie nauczy się czytać. - Aby potwierdzić moją nieświadomość, której nic nie zmą­ci, dorzucała jeszcze: - Wyobraź sobie tylko, Agnieszko, że on wy­dziera strony z naszego Rasputina, gniecie i potem już ich nie ma. Nieraz miałabym chęć z tym skończyć. Ale kiedy później widzę, jaki on jest szczęśliwy nad książką, pozwalam mu wydzierać i niszczyć. Powiedziałam już Aleksowi, że na Boże Narodzenie musi nam kupić nowego Rasputina.

Brak komentarzy: