środa, 18 czerwca 2008

Nieraz dziś jeszcze żałuję, że odmówiłem. Wykręciłem się i po­wiedziałem: - Widzi pan, panie Bebra, wolę zaliczać się do widzów, wolę, żeby mój skromny kunszt rozkwitał w ukryciu, z dala od poklasku, jestem jednak ostatnim człowiekiem, który pańskim popisom odmówiłby braw.
Pan Bebra uniósł pomarszczony palec wskazujący i upomniał mnie: - Drogi Oskarze, proszę uwierzyć doświadczonemu koledze. Tacy jak my nigdy nie powinni zaliczać się do widzów. Tacy jak my muszą znaleźć się na scenie, na arenie. Tacy jak my muszą nadawać ton grze i kierować akcją, bo inaczej staną się zabawką w rękach tamtych. A oni bardzo lubią źle się z nami bawić! - Niemal wpełzając mi w ucho szepnął i popatrzył jak człowiek bardzo stary: - Oni przyjdą! Czy zajmą stadiony? Będą urządzali pochody z pochodniami! Wybudują trybuny, zapełnią trybuny i z trybun będą głosić naszą zagładę, niech pan dobrze się przyjrzy, młody przyjacielu, co będzie się działo na trybunach! Niech pan stara się zawsze siedzieć na try­bunie i nigdy nie stać przed trybuną!
Potem, gdy mnie zawołano, pan Bebra chwycił swoje wiadro. - Szukają pana, drogi przyjacielu. Zobaczymy się jeszcze. Jesteśmy za mali, żeby się zgubić. Poza tym Bebra ciągle powtarza: tacy mali ludzie jak my zawsze znajdą sobie jakieś miejsce nawet na najbar­dziej zatłoczonych trybunach. A jeśli nie na trybunie, to pod trybuną, ale nigdy przed. Tak mówi Bebra, który pochodzi w prostej linii od księcia Eugeniusza.
Mama, która nawołując Oskara wyszła zza wozu mieszkalnego, zobaczyła jeszcze, jak pan Bebra pocałował mnie w czoło, potem złapał wiadro z wodą i wiosłując rękami pożeglował ku jednemu z wozów.
- Wyobraźcie sobie - mówiła później pełna oburzenia mama do Matzeratha i Brońskich - był u liliputów, i jakiś karzeł pocałował go w czoło. Miejmy nadzieję, że to nic nie znaczy!

Brak komentarzy: