czwartek, 19 czerwca 2008

Proboszcz Wiehnke, chociaż nie zdołał popsuć moich stosunków z szatanem, namaścił mnie na piersi i pomiędzy barkami. Przy chrzciel­nicy znowu „Wierzę w Boga”, potem wreszcie trzykrotnie woda, namaszczenie krzyżem skóry na głowie, biała szata do plamienia, świeca na mroczne dni, koniec ceremonii - Matzerath zapłacił - a gdy Jan wyniósł mnie przed główne wejście kościoła Serca Jezuso­wego, gdzie czekała taksówka przy zachmurzeniu niewielkim lub umiarkowanym, spytałem szatana w sobie: „Dobrze znieśliśmy to wszystko?” Szatan podskoczył i szepnął: „Widziałeś witraże, Oskar? Całe ze szkła, całe ze szkła!”
Kościół Serca Jezusowego powstał w latach grynderskich i dlate­go utrzymany był w stylu neogotyckim. Ponieważ wzniesiono go z szybko ciemniejącej cegły, a kryty miedzią hełm wieży prędko do­robił się tradycyjnego grynszpanu, różnice między starogotyckimi kościołami z cegły a nowszym gotykiem ceglanym tylko dla znaw­ców pozostały widoczne i przykre. Spowiadano tak samo w starych i nowszych kościołach. Podobnie jak proboszcz Wiehnke, stu innych księży w sobotę po zamknięciu biur i sklepów siedząc w konfesjona­le przyciskało owłosione kapłańskie ucho do lśniącej, czarniawej kra­ty, a wierni przez oczka kraty usiłowali przewlec do kapłańskiego ucha ów sznur grzechów, na który paciorek po paciorku nanizane byty grzeszne tanie klejnoty.
Podczas gdy mama przez kanał słuchowy proboszcza Wiehnke, trzymając się planu spowiedzi z książeczki do nabożeństwa, powia­damiała najwyższe instancje Kościoła, poza którym nie ma zbawie­nia, o tym, co uczyniła, a czego zaniedbała, co się tam działo w my­ślach, słowach i uczynkach, ja, który nie miałem z czego się spowiadać, wysuwałem się ze zbytnio dla mnie wypolerowanej ko­ścielnej ławki i stawałem na kamiennych płytach.

Brak komentarzy: