Po wykonanej pracy - a czekanie, czatowanie, powstrzymywanie się od bębnienia i końcowe rozpuszczanie śpiewem lodowatego szkła było ciężką pracą - nie pozostawało mi nic innego, jak tylko, tak jak złodziejka, lecz bez łupu, z jednako rozpalonym, co oziębłym sercem iść do domu.
Nie zawsze, jak w opisywanym wyżej wzorcowym przypadku, udawało mi się sztukę kuszenia uwieńczyć tak jednoznacznym sukcesem, i tak moja ambicja dążyła do tego, żeby z pary zakochanych uczynić parę złodziei. Albo obydwoje nie chcieli, albo on już sięgał, a ona łapała go za rękę; albo ona była wystarczająco odważna, a on padał na kolana i błagał, aż ulegała i odtąd miała go w pogardzie. A raz skusiłem przed perfumerią szczególnie młodo wyglądającą w śnieżycy parę zakochanych. On był za bohatera i skradł wodę kolońską. Ona biadoliła i udawała, że chce się wyrzec wszelkich zapachów. On zaś chciał, żeby ładnie pachniała, i obstawał przy swoim aż do najbliższej latarni. Tam jednak smarkula ostentacyjnie, jak gdyby chcąc mnie zdenerwować, pocałowała go stojąc na palcach, a on zawrócił i odstawił wodę kolońską na miejsce.
Podobnie wiodło mi się nieraz ze starszymi panami, po których spodziewałem się więcej, niż obiecywał ich dziarski krok w zimowej nocy. Stawali w skupieniu przed witryną trafiki, byli myślami w Hawanie, w Brazylii albo na wyspach Brissago, a gdy mój głos wykonywał precyzyjne cięcie, gdy szklany wycinek opadał na skrzyneczkę „Czarnej mądrości”, w tych panach też coś opadało. Wtedy zawracali, wiosłując laską przechodzili na drugą stronę ulicy, przemykali nie spostrzegając mnie obok mojej bramy i pozwalali Oskarowi uśmiechać się z ich zmieszanych i jakby widokiem diabła wstrząśniętych starczych twarzy - z tym uśmiechem mieszało się lekkie zatroskanie, bo panowie, przeważnie sędziwi palacze, oblewali się zimnym i gorącym potem, wystawiali się więc, zwłaszcza przy zmiennej pogodzie, na niebezpieczeństwo przeziębienia.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz