Jakże zazdrościłem tym owiniętym w gazetę, przechowującym i dającym ciepło cegłom! Jeszcze dziś pragnąłbym leżeć w charakterze takiej cieplutkiej cegły pod spódnicami babki, wymieniany stale na siebie samego. Zapytacie państwo: Czego Oskar szuka pod spódnicami swojej babki? Czy chce pójść w ślady dziadka Koljaiczka i dobrać się do staruszki? Szuka zapomnienia, stron rodzinnych, ostatecznej nirwany?
Oskar odpowiada: Pod spódnicami szukałem Afryki, być może Neapolu, który, jak wiadomo, trzeba zobaczyć. Tam spływały rzeki, tam był dział wodny, tam wiały szczególne wiatry, tam jednak bywało też bezwietrznie, tam szumiał deszcz, ale siedziało się bezpiecznie, tam statki przybijały do brzegu albo podnosiły kotwicę, tam koło Oskara siedział Pan Bóg, który zawsze lubił ciepło, tam diabeł czyścił swoją lunetę, tam aniołki bawiły się w ciuciubabkę; pod spódnicami babki zawsze było lato, nawet gdy paliła się choinka, gdy szukałem wielkanocnych jajek lub obchodziłem dzień Wszystkich Świętych. Nigdzie indziej nie mogłem spokojniej żyć według kalendarza niż pod spódnicami mojej babki.
Ale ona na targu w ogóle mnie do siebie nie dopuszczała, a kiedy indziej też bardzo rzadko. Przysiadałem koło niej na skrzynce, w jej ramionach czułem namiastkę ciepła, przyglądałem się, jak cegły wchodziły i wychodziły, i uczyłem się od babki sztuczki z kuszeniem. Uwiązaną na sznurku starą sakiewkę Wincentego Brońskiego rzucała w zdeptany śnieg chodnika, tak zabrudzony posypanym piaskiem, że tylko ja i babka widzieliśmy szpagat.
Panie domu przychodziły i odchodziły, nie chciały niczego kupować, chociaż wszystko było tanie, chciały chyba dostać towar za darmo i jeszcze coś ponadto, bo taka pani schylała się po zarzuconą sakiewkę Wincentego, już dotykała palcami skóry, gdy moja babka zwijała wędkę razem z lekko zmieszaną paniusią, przywabiała do swojej skrzyni dobrze ubraną rybę i nadal była uprzejma: - No, panula, może ździebko masełka złociutkiego albo jajeczek, mendel za guldena?
W ten sposób Anna Koljaiczkowa sprzedawała swoje produkty. Ja natomiast pojąłem magię kuszenia, nie tego jednak kuszenia, które czternastoletnich wyrostków zwabiało z Susi Kater do piwnicy, żeby bawić się w lekarza i pacjenta. Mnie to nie kusiło, unikałem tego, odkąd dzieciaki z naszej kamienicy, Aksel Mischke i Nuchi Eyke jako krwiodawcy, Susi Kater jako lekarka, zrobiły ze mnie pacjenta, co musiał łykać lekarstwa, które nie były tak piaszczyste jak ceglana zupa, ale miały posmak zepsutych ryb. Moje kuszenie okazało się niemal bezcielesne i zachowywało dystans wobec partnerów.
Długo po zapadnięciu zmroku, godzinę, dwie po zamknięciu sklepu wymykałem się mamie i Matzerathowi. W zimową noc zastawiałem sidła. Na cichych, prawie wyludnionych ulicach, z nisz osłoniętych od wiatru bram domów obserwowałem przeciwległe wystawy sklepów delikatesowych, galanterii, wszystkich firm, które wystawiały na widok publiczny buty, zegarki, biżuterię, a więc coś poręcznego, pożądanego. Nie każda witryna była oświetlona. Wolałem nawet sklepy, które z dala od ulicznych latarń przedstawiały swoje oferty w półmroku, bo światło przyciąga wszystkich, także tych najzwyklejszych, półmrok natomiast zatrzymuje wybranych.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz