Wkrótce potem usłyszałem z podwórza owo równomierne trzepanie dywanu, które pędziło mnie po mieszkaniu, które ścigało mnie, któremu wymknąłem się w końcu przycupnąwszy w szafie naszej sypialni, bo wiszące tam płaszcze zimowe przechwytywały najgorszą część tych przedwielkanocnych hałasów.
Lecz nie tylko trzepiąca dywan pani Kater zmusiła mnie do schronienia się w szafie. Mama, Jan i Matzerath nie zdjęli jeszcze płaszczy, a już zaczęła się kłótnia o wielkopiątkowy obiad. Nie ograniczyła się jednak tylko do węgorzy, mówiło się także o mnie, o moim słynnym upadku z piwnicznych schodów: „Wszystko przez ciebie, to twoja wina, zrobię teraz zupę z węgorza, nie bądź taka przewrażliwiona, rób, co chcesz, byle nie węgorze, dość jest konserw w piwnicy, przynieś kurki, ale zamknij klapę, żeby znów co się nie stało, przestań z tymi starymi historiami, będą węgorze i koniec, z mlekiem, musztardą, pietruszką i ziemniakami, dodam jeszcze listek bobkowy i goździki, nie, daj spokój, Alfredzie, jeśli ona nie chce, nie wtrącaj się, nie kupiłem węgorzy na próżno, wypatroszę je czyściutko i wymoczę, nie, nie, zobaczymy, jak wjadą na stół, wtedy zobaczymy, kto będzie jadł, a kto nie”.
Matzerath trzasnął za sobą drzwiami bawialni, zniknął w kuchni, słyszeliśmy, jak ostentacyjnie głośno sobie poczynał. Zabijał węgorze krzyżowym cięciem tuż za łbem, a mama, która miała zbyt żywą wyobraźnię, musiała usiąść na kozetce, Jan Broński poszedł zaraz w jej ślady, i już oboje trzymali się za ręce i szeptali po kaszubsku.
Gdy trójka dorosłych rozdzieliła się w ten sposób w mieszkaniu, nie siedziałem jeszcze w szafie, lecz również w bawialni. Koło kaflowego pieca stało dziecięce krzesełko. Tam bujałem sobie nogami, widziałem, że Jan uporczywie wpatruje się we mnie, i czułem wyraźnie, jak zawadzam tym dwojgu, choć przecież niewiele mogli zrobić, gdyż za ścianą Matzerath co prawda niewidzialnie, lecz jednak wyraźnie groził półżywymi węgorzami, którymi wywijał jak batem. Więc chwycili się za ręce, ściskali się i przeciągali dwudziestoma palcami, aż w stawach trzeszczało, i tymi szmerami dobili mnie do reszty. Mało było trzepania Katerowej? Czyż nie wdzierało się przez wszystkie ściany, nie zbliżało się, choć nie przybierało na sile?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz