Koljaiczek był więc podpalaczem, wielokrotnym podpalaczem, bo od tego czasu w całych Prusach Zachodnich tartaki i składy drzewa dostarczały hubki dla rozbłyskujących dwubarwnie narodowych uczuć. Jak zawsze, gdy chodzi o przyszłość Polski, tak i w tych pożarach miała swój udział Najświętsza Maria Panna, i byli podobno naoczni świadkowie - może dziś jeszcze ktoś z nich żyje - którzy utrzymywali, że na walących się dachach wielu tartaków widzieli Matkę Boską w polskiej koronie. Tłum, jaki zwykle gromadzi się przy wielkiej pożodze, intonował jakoby Bogurodzicę - wolno nam sądzić, że podpalenia, których sprawcą był Koljaiczek, miały uroczystą oprawę: padały przysięgi i zaklęcia.
Podczas gdy tak obciążony podpalacz Koljaiczek poszukiwany był przez władze, nieskazitelny, samotny jak palec, niewinny i ograniczony flisak Józef Wranka, którego nikt nie szukał i mało kto znał, dzielił swoją prymkę na dzienne porcje, aż pochłonęła go rzeka Bug, a trzy porcje prymki pozostały w kurtce z dokumentami. Ponieważ topielec Wranka sam już nie mógł się zgłosić, a nikt nie zadawał kłopotliwych pytań na temat jego osoby, Koljaiczek, który był podobnej postury i miał taką samą okrągłą głowę jak nieboszczyk, wśliznął się najpierw w jego kurtkę, potem w jego potwierdzoną urzędowymi papierami, dotychczas nie karaną skórę, odzwyczaił się od fajki, przeszedł na prymkę, przejął nawet od Wranki rzecz najbardziej osobistą, wadę wymowy, i przez następne lata był porządnym, oszczędnym, lekko jąkającym się flisakiem, który spławiał całe lasy w dół Niemna, Biebrzy, Bugu i Wisły. Trzeba też powiedzieć, że w huzarach przybocznych następcy tronu pod Mackensenem został starszym huzarem Wranką, bo Wranka jeszcze nie służył, Koljaiczek zaś, który był cztery lata starszy od topielca, w toruńskiej artylerii pozostawił po sobie złe świadectwo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz