sobota, 7 czerwca 2008

Radunia” z pomocą zmieniających się pilotów wymijała zręcz­nie mielizny i kołysząc się ciężko, pokonywała gliniasty, zmętniały nurt, który znał tylko jeden kierunek. Z lewej i prawej ciągnął się za groblami wciąż ten sam, jeśli nie płaski, to pagórkowaty, już pożniw­ny krajobraz. Chaszcze, parowy, kotlina porosła janowcem, przestrzeń pomiędzy pojedynczymi zabudowaniami - wszystko jakby stworzo­ne dla kawaleryjskich szarż, dla ćwiczebnych manewrów dywizji ułanów, dla pędzących przez chaszcze huzarów, dla marzeń młodych rotmistrzów, dla bitwy, która już się odbyła, która stale powraca, dla malowidła: Tatarzy przy ziemi, dragoni na stających dęba koniach, rycerze mieczowi spadają z siodeł, wielki mistrz w zakrwawionym

płaszczu zakonnym, kirys ma wszystkie sprzączki prócz jednej, któ­rą odrąbuje książę mazowiecki, i konie, w żadnym cyrku nie ma ta­kich siwków, nerwowe, przystrojone mnóstwem chwostow, ścięgna odrobione niezwykle dokładnie, i nozdrza, rozdęte, karminowe, bu­chające z nich chmurki przeszywane ostrzem kopii przybranych pro­porczykami, pochylonych i dzielących niebo, zorzę wieczorną, i sza­ble, a tam, w tle - bo każde malowidło ma tło - wioska przyklejona mocno do horyzontu spokojnie kurzy dymem między kopytami karych, pochylone chaty, omszałe, kryte słomą; a w chatach, niby w konserwie, piękni czołgiści marzący o nadchodzącym dniu, kiedy i oni wedrą się na pierwszy plan, na równinę za wiślanymi groblami, niczym zwinne źrebaki między ciężką kawalerią.

Koło Włocławka Dückerhoff dotknął lekko marynarki Koljaiczka.

- Słuchajcie, Wranka, czy przed iluś tam laty nie pracowaliście w tartaku pod Świeciem? Wiecie, tartak się potem spalił.

Brak komentarzy: