środa, 13 sierpnia 2008

Ale Oskar również po latach nieobecności interesował się nie tyle dziewiczą dumą macierzyńską, co raczej budową fizyczną obu chłop­ców. Jezus był mniej więcej wzrostu mojego syna Kurta w dniu jego trzecich urodzin, przerastał więc Oskara o dwa centymetry. Jan, we­dług świadectw biblijnych starszy od Nazaretańczyka, był równy ze mną. Obaj mieli tę samą przemądrzałą minę, tak dobrze znaną i mnie, permanentnemu trzylatkowi. Nic się nie zmieniło. Spoglądali z rów­nie chytrą wyższością jak przed iluś tam laty, kiedy bywałem w ko­ściele Serca Jezusowego z moją biedną mamą.
Po przykrytych dywanem stopniach w górę, ale bez introitu. Ba­dałem każdą fałdę swoją pałeczką, która miała więcej czucia niż wszystkie palce razem wzięte, sprawdzałem pomalowany gips obu nagusów, pomału, niczego nie opuszczając: uda, brzuch, ramiona, liczyłem fałdki tłuszczu, dołeczki - były to wypisz-wymaluj propor­cje Oskara, moje zdrowe ciało, moje krzepkie, z lekka otłuszczone kolana, moje krótkie, ale muskularne ręce bębnisty. I on, urwis, trzy­mał je tak samo jak ja. Siedząc na udzie Najświętszej Panny unosił ramiona i pięści, jak gdyby zamierzał uderzyć w blachę, jak gdyby to Jezus, nie Oskar, był bębnistą, jak gdyby czekał tylko na moją bla­chę, jak gdyby tym razem naprawdę chciał Najświętszej Pannie, Ja­nowi i mnie wystukać na blasze jakiś wdzięczny rytm.
Postąpiłem tak samo jak przed laty, zdjąłem bębenek z brzucha i wystawiłem Jezusa na próbę. Ostrożnie, żeby nie uszkodzić pomalowanego gipsu, wsunąłem mu biało-czerwoną blachę Oskara na ró­żowe uda, zrobiłem to jednak tylko dla własnej satysfakcji, wcale nie spodziewałem się cudu, chciałem po prostu zobaczyć plastycznie jego bezsilność; bo chociaż siedział tak i unosił pięści, chociaż był moje­go wzrostu i mojej jędrnej kompleksji, chociaż w gipsie bez żadnego zachodu pozował na owego trzylatka, którego ja udawałem z takim trudem i kosztem największych wyrzeczeń - nie mógł bębnić, mógł tylko udawać, myślał pewnie: gdybym miał, to bym mógł, masz, a jednak nie możesz, powiedziałem, pokładając się ze śmiechu wci­snąłem mu obie pałeczki między palce jak kiełbaski, między dziesięć palców - bębnij teraz, najsłodszy Jezusie, kolorowy gips zabębni w blachę, Oskar wraca po trzech stopniach, schodzi z dywanu, staje na kamiennych płytach, bębnij, mały Jezusie, Oskar cofa się jeszcze bardziej. Oddala się i śmieje się do rozpuku, bo Jezus tak sobie siedzi i nie potrafi bębnić, chociaż pewnie chce. Zacząłem już nudzić się jak mops - i wtedy on uderzył, wtedy zabębnił.
Nic się nie poruszyło, tylko on uderzył z lewej, z prawej, potem obydwiema pałeczkami naraz, radził sobie całkiem nieźle, na serio wziął się do dzieła, lubił odmianę, był równie dobry w prostych, jak i skomplikowanych rytmach, wyrzekał się jednak wszelkich sztu­czek, trzymał się ściśle blachy, nie sięgał do pieśni religijnych, nie wpadał w manierę dawnych lancknechtów, starał się imponować mi walorami czysto muzycznymi, nie pogardził też żadnym szlagierem, (zagrał między innymi to, co wówczas każdy nucił, Wszystko przemi­ja, także Liii Marien, powoli, może trochę szarpanym ruchem zwrócił ku mnie kędzierzawą głowę z niebieskimi oczyma Brońskich, uśmiechnął się dosyć zarozumiale i połączył teraz ulubione melodie Oskara w potpourri: zaczął od Szkła, szkła, szkiełka, prześliznął się po Rozkładzie godzin, chłopak tak samo jak ja wygrywał Rasputina przeciwko Goethemu, wspinał się ze mną na Wieżę Więzienną, wpeł­znął ze mną pod trybunę, łapał węgorze na portowym molo, szedł i obok mnie za zwężającą się u stóp trumną mojej biednej mamy i raz po raz, co najbardziej mnie zdumiało, właził pod cztery spódnice mojej babki Anny Koljaiczkowej.
Wtedy Oskar podszedł bliżej. Wtedy coś go przyciągnęło. Wtedy chciał dostać się na dywan, nie chciał dłużej stać na kamiennych pły­tach. Jeden stopień ołtarza, potem drugi. Wdrapałem się zatem na górę i chętnie bym zobaczył, jak on schodzi na dół. - Jezusie - wy­krztusiłem przez ściśnięte gardło - tak żeśmy się nie umawiali. Od­daj mi zaraz bębenek. Ty masz swój krzyż, to ci powinno wystar­czyć! - Nie przerywając raptownie zakończył bębnienie, z przesadną starannością skrzyżował pałeczki na blasze i bez sprzeciwu oddał mi to, co Oskar mu lekkomyślnie wypożyczył.

Brak komentarzy: