niedziela, 24 sierpnia 2008

Zaletą naszej piwnicy było drugie wejście, które jak również wszy­scy wiemy, składało się z klapy w podłodze sklepu za kontuarem. Dzięki temu nikt nie mógł zobaczyć, co Matzerath do piwnicy zano­sił, co z piwnicy wynosił. Bo też nikt nie patrzyłby życzliwym okiem na zapasy, jakie Matzerath potrafił zgromadzić przez lata wojny. Su­che i ciepłe pomieszczenie wypełnione było różnymi artykułami spo­żywczymi: fasolą i grochem, makaronem, cukrem, miodem sztucz­nym, mąką pszenną i margaryną. Skrzynki sucharów z razowego chleba spoczywały na skrzynkach Palminu. Konserwy z mieszanką jarzynową piętrzyły się obok puszek mirabeli, zielonego groszku i śliwek na półkach, które zapobiegliwy Matzerath sam wykonał i kołkami przymocował do ścian. Kilka belek, mniej więcej w poło­wie wojny zaklinowanych na polecenie Greffa między sklepienie a betonową posadzkę, miało składowi żywności zapewnić bezpie­czeństwo przepisowego schronu. Kilkakrotnie Matzerath chciał usu­nąć belki, ponieważ Gdańsk prócz nalotów nękających nie przeżył większego bombardowania. Teraz jednak, gdy nie upominał już ko­mendant schronu Greff, Maria prosiła go o pozostawienie wspierają­cych belek. Domagała się bezpieczeństwa dla Kurtusia, a niekiedy i dla mnie.
Podczas pierwszych nalotów w końcu stycznia stary Heilandt i Matzerath znosili jeszcze wspólnymi siłami krzesło z matką Truczinską do naszej piwnicy. Potem, może na jej życzenie, a może dla zaoszczędzenia sobie trudu, zostawiono ją w mieszkaniu, przy oknie. Po wielkim nalocie na śródmieście Maria i Matzerath znaleźli staruszkę ze zwisającą dolną szczęką i tak wywróconymi białkami, jak gdyby do oka wpadła jej mała lepka mucha.
Zdjęto więc z zawiasów drzwi do sypialni. Stary Heilandt przy­niósł ze swojej szopy narzędzia i parę cienkich desek. Paląc papiero­sy Derby, które dostał od Matzeratha, wziął miarę. Oskar pomagał mu w pracy. Inni schowali się w piwnicy, bo znowu zaczął się ostrzał artylerii ze wzgórz.
Heilandt chciał uwinąć się szybko i zbić prostą, nie zwężoną skrzy­nię. Oskar natomiast opowiadał się za trumną w tradycyjnej formie, nie ustępował, tak stanowczo podsuwał mu deski pod piłę, że stary zdecydował się ostatecznie na owo zwężenie u stóp, którego ma pra­wo domagać się każde ludzkie ciało.
W rezultacie trumna wyglądała pierwszorzędnie. Greffowa umy­ła matkę Truczinską, wyjęła z szafy świeżo wypraną nocną koszulę, obcięła jej paznokcie, ułożyła jej kok, z trzech drutów zrobiła mu konieczną podporę, krótko mówiąc, zadbała o to, żeby matka Truczinska również po śmierci przypominała szarą mysz, która za życia lubiła popijać kawę słodową i zajadać placki ziemniaczane.

Brak komentarzy: