niedziela, 24 sierpnia 2008

Pan Fajngold zaś pocieszał Marię, opowiadał jej o ludziach, któ­rych znał, a którzy mimo garbu i wodogłowia do czegoś doszli. Mó­wił o jakimś Romanie Frydrychu, co wyemigrował ze swoim garbem do Argentyny i tam otworzył sklep z maszynami do szycia, a później ten sklep rozrósł się w wielką i znaną firmę.
Opowieść o powodzeniu garbatego Frydrycha nie pocieszyła co prawda Marii, natchnęła jednak opowiadacza, pana Fajngolda, takim entuzjazmem, że postanowił nadać naszemu sklepowi kolonialnemu inne oblicze. W połowie maja, wkrótce po zakończeniu wojny, w sklepie pokazały się nowe artykuły. Pojawiły się pierwsze maszy­ny do szycia i części zamienne, ale artykuły żywnościowe jeszcze przez jakiś czas pozostały i pomogły przetrwać okres przejściowy. To były rajskie czasy! Nie płaciło się już gotówką. Wymieniało się metodą łańcuszkową: miód sztuczny, płatki owsiane, także ostatnie torebeczki proszku do pieczenia doktora Oetkera, cukier, mąka i mar­garyna zamieniały się w rowery, rowery i części rowerowe w motor­ki elektryczne, te w narzędzia, narzędzia w futra, a futra pan Fajn­gold zaczarowywał w maszyny do szycia. Kurtuś pomagał w tych zamiennych igraszkach, przyprowadzał klientów, pośredniczył w transakcjach, wciągnął się o wiele szybciej niż Maria w nową bran­żę. Było niemal tak jak za czasów Matzeratha. Maria stała za ladą, obsługiwała ową część dawnej klienteli, która jeszcze nie wyjechała, i starała się mozolną polszczyzną poznać życzenia nowo przybyłych klientów. Kurtuś miał dar do języków, był wszędzie. Pan Fajngold mógł na nim polegać. Kurtuś mimo swoich niespełna pięciu lat wy­specjalizował się i spośród stu kiepskich lub średnich modeli, jakie ukazywały się na czarnym rynku przy Dworcowej, wyławiał od razu doskonałe maszyny Singera i Pfaffa, a pan Fajngold potrafił docenić 'umiejętności malca. Gdy w końcu maja moja babka Anna Koljaiczkowa przyszła na piechotę z Bysewa przez Brętowo do Wrzeszcza, odwiedziła nas i ciężko dysząc rzuciła się na kozetkę, pan Fajngold I bardzo chwalił Kurtusia, a i dla Marii znalazł słowa uznania. Opowiadając babce długo i szeroko historię mojej choroby, a przy okazji i podkreślając raz po raz użyteczność swoich środków dezynfekcyj­nych, uznał, że i Oskara należy pochwalić, bo taki byłem spokojny i dzielny, przez całą chorobę nigdy nie krzyczałem.
Moja babka przyszła po naftę, bo w Bysewie nie było już światła. Fajngold opowiedział jej o swoich doświadczeniach z naftą w obo­zie w Treblince, a także o swoich różnorodnych zadaniach obozowe­go dezynfektora, kazał Marii napełnić naftą dwie litrowe butelki, dodał do tego paczkę sztucznego miodu i cały asortyment środków dezyn­fekcyjnych i kiwając głową, a jednocześnie myślami przebywając gdzie indziej, słuchał, jak babka opowiadała ze szczegółami o wszyst­kim, co w czasie działań wojennych spaliło się w Bysewie i Bysewie-Wybudowaniach. Mogła też coś powiedzieć na temat zniszczeń w Firodze, która odzyskała dawną polską nazwę. A i Bysewo powró­ciło do przedwojennej nazwy. Ehlersa natomiast, który przecież był w Rębiechowie ortsbauernführerem i bardzo się udzielał, który oże­nił się z żoną syna jej brata, znaczy się: Jadwigą po Janie, co zginął na Poczcie, otóż tego Ehlersa robotnicy rolni powiesili przed jego biurem. I niewiele brakowało, a powiesiliby też Jadwigę, bo jako żona polskiego bohatera wzięła sobie ortsbauemführera, bo Stefan dosłużył się podporucznika w niemieckiej armii, a Marga była prze­cież w Związku Dziewcząt Niemieckich.

Brak komentarzy: