Ten porządek został zakłócony przez moje żądanie. Najpierw mieli mnie położyć na kanapie. Odrzuciłem tę myśl krótko, ale zdecydowanie. Wtedy matka Truczinska chciała mi odstąpić swoje stare łóżko i zadowolić się kanapą. Ale temu sprzeciwiła się Maria, nie chciała, żeby niewygody zakłócały starej matce nocny odpoczynek. Nie tracąc wielu słów oznajmiła, że gotowa jest dzielić ze mną dawne kelnerskie łoże Herberta i wyraziła to tak: - To ja już będę spać z Oskarkiem w jednym łóżku. On jest taki mały jak pchełka.
Tak więc od następnego poniedziałku Maria dwa razy tygodniowo przenosiła moją pościel z naszego parterowego mieszkania na drugie piętro i ścieliła mi oraz mojemu bębenkowi po swojej lewej ręce. W pierwszą skatową noc Matzeratha nie wydarzyło się nic. Łoże Herberta wydawało mi się ogromne. Położyłem się pierwszy, Maria przyszła później. Umyła się w kuchni i wkroczyła do sypialni w śmiesznie długiej i staromodnej sztywnej nocnej koszuli. Oskar oczekiwał, że ukaże się naga i owłosiona, był z początku rozczarowany, potem jednak zadowolony, bo materiał z szuflady prababki, lekko i przyjemnie układając się w fałdy, przypominał mu białą draperię pielęgniarskiego stroju.
Stojąc przed komodą Maria rozplatała warkocze i pogwizdywała. Zawsze ubierając się czy rozbierając, splatając czy rozplatając warkocze Maria pogwizdywała. Nawet czesząc się spomiędzy wydętych warg wydawała niezmordowanie owe dwa dźwięki, a mimo to nie wpadała na żadną melodię.
Ledwie Maria odłożyła grzebień, pogwizdywanie ustało. Obróciła się, jeszcze raz potrząsnęła włosami, zrobiła szybko porządek na komodzie, porządek usposobił ją swawolnie: przesłała ręką całusa sfotografowanemu i wyretuszowanemu wąsatemu ojcu w czarnych hebanowych ramach, potem z przesadnym rozmachem wskoczyła do łóżka, zahuśtała się kilka razy na sprężynach, przy ostatnim huśtnięciu naciągnęła na siebie pierzynę, przykryła się górą pierza aż po brodę, mnie, który leżałem obok pod swoją pierzyną, nawet nie dotknęła, wyciągnęła jeszcze spod przykrycia krągłą rękę, z której zsunął się rękaw nocnej koszuli, szukała nad głową owego sznura którym można było zgasić światło, znalazła, zgasiła i dopiero w ciemności powiedziała o wiele za głośno: - Dobranoc. Oddech Marii szybko stał się równomierny. Prawdopodobnie nie tylko tak udawała, ale rzeczywiście zasnęła wkrótce, bo po jej codziennych wyczynach w pracy mogły i powinny nastąpić tylko podobnie solidne wyczyny w spaniu.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz