niedziela, 3 sierpnia 2008

Ten porządek został zakłócony przez moje żądanie. Najpierw mieli mnie położyć na kanapie. Odrzuciłem tę myśl krótko, ale zdecydo­wanie. Wtedy matka Truczinska chciała mi odstąpić swoje stare łóż­ko i zadowolić się kanapą. Ale temu sprzeciwiła się Maria, nie chcia­ła, żeby niewygody zakłócały starej matce nocny odpoczynek. Nie tracąc wielu słów oznajmiła, że gotowa jest dzielić ze mną dawne kelnerskie łoże Herberta i wyraziła to tak: - To ja już będę spać z Oskarkiem w jednym łóżku. On jest taki mały jak pchełka.
Tak więc od następnego poniedziałku Maria dwa razy tygodnio­wo przenosiła moją pościel z naszego parterowego mieszkania na drugie piętro i ścieliła mi oraz mojemu bębenkowi po swojej lewej ręce. W pierwszą skatową noc Matzeratha nie wydarzyło się nic. Łoże Herberta wydawało mi się ogromne. Położyłem się pierwszy, Maria przyszła później. Umyła się w kuchni i wkroczyła do sypialni w śmiesznie długiej i staromodnej sztywnej nocnej koszuli. Oskar oczekiwał, że ukaże się naga i owłosiona, był z początku rozczaro­wany, potem jednak zadowolony, bo materiał z szuflady prababki, lekko i przyjemnie układając się w fałdy, przypominał mu białą draperię pielęgniarskiego stroju.
Stojąc przed komodą Maria rozplatała warkocze i pogwizdywa­ła. Zawsze ubierając się czy rozbierając, splatając czy rozplatając warkocze Maria pogwizdywała. Nawet czesząc się spomiędzy wy­dętych warg wydawała niezmordowanie owe dwa dźwięki, a mimo to nie wpadała na żadną melodię.
Ledwie Maria odłożyła grzebień, pogwizdywanie ustało. Obró­ciła się, jeszcze raz potrząsnęła włosami, zrobiła szybko porządek na komodzie, porządek usposobił ją swawolnie: przesłała ręką całusa sfotografowanemu i wyretuszowanemu wąsatemu ojcu w czarnych hebanowych ramach, potem z przesadnym rozmachem wskoczyła do łóżka, zahuśtała się kilka razy na sprężynach, przy ostatnim huśtnięciu naciągnęła na siebie pierzynę, przykryła się górą pierza aż po brodę, mnie, który leżałem obok pod swoją pierzyną, nawet nie dotknęła, wyciągnęła jeszcze spod przykrycia krągłą rękę, z której zsu­nął się rękaw nocnej koszuli, szukała nad głową owego sznura któ­rym można było zgasić światło, znalazła, zgasiła i dopiero w ciemności powiedziała o wiele za głośno: - Dobranoc. Oddech Marii szybko stał się równomierny. Prawdopodobnie nie tylko tak udawała, ale rzeczywiście zasnęła wkrótce, bo po jej codziennych wyczynach w pra­cy mogły i powinny nastąpić tylko podobnie solidne wyczyny w spa­niu.

Brak komentarzy: