niedziela, 3 sierpnia 2008

Dziwnym sposobem od literatury oczekiwałem więcej bodźców niż od nagiego, rzeczywistego życia. Toteż Jan Broński, którego wi­działem przecież wystarczająco często, jak obrabiał moją biedną mamę, niczego właściwie nie mógł mnie nauczyć. Chociaż wiedzia­łem, że owo złożone na przemian z mamy i Jana lub z Matzeratha i mamy, zadyszane, wytężające wszystkie siły, na koniec pojękujące cicho, rozdzielające się kleiście kłębowisko oznacza miłość, to jed­nak Oskar nie chciał wierzyć, że to jest miłość, i z miłości szukał innej miłości, ale wciąż natykał się na miłość skłębioną i nienawidził tej miłości, aż sam jej doświadczył i musiał bronić przed sobą jako jedynie prawdziwej i możliwej miłości.
Maria przyjmowała proszek musujący na leżąco. Ponieważ, led­wie proszek się zapienił, podrygiwała zwykle i tupała nogami, nie­kiedy już po pierwszej rozkoszy koszula odsłaniała jej uda. Za dru­gim razem koszula sunąc po brzuchu zatrzymywała się przeważnie na jej piersiach. Po całych tygodniach napełniania jej lewej dłoni - przedtem przy lekturze Goethego czy Rasputina nie biorąc tej możli­wości pod uwagę - wsypałem resztkę proszku malinowego z torebki w zagłębienie pępka Marii, zanim zdążyła zaprotestować, wypełni­łem je śliną, a gdy w kraterze zaczęło kipieć, Maria nie miała już potrzebnych do wniesienia protestu argumentów, bo pieniący się gwałtownie pępek miał przewagę nad stuloną dłonią. Wprawdzie był to ten sam proszek musujący, moja ślina pozostała moją śliną, także rozkosz nie uległa zmianie, była tylko silniejsza, o wiele silniejsza. Rozkosz wystąpiła z takim natężeniem, że Maria nie mogła jej wprost znieść. Pochyliła się, chciała zdusić językiem pieniące się w pępko­wym naczyńku maliny, jak zazwyczaj, gdy ta spełniła już swoją po­winność, uśmiercała marzankę w stulonej dłoni, ale język jej okazał się za krótki; własny pępek był dla niej bardziej odległy niż Afryka albo Ziemia Ognista. Ja natomiast miałem blisko do pępka Marii i zanurzyłem w nim język, szukałem malin i znajdowałem coraz wię­cej, zatraciłem się w tym zbieraniu, znalazłem się w okolicach, gdzie żaden leśniczy nie pytał o pozwolenie, czułem się zobowiązany wo­bec każdej maliny, miałem już tylko maliny przed oczyma, w głowie, w sercu, w uszach, czułem już tylko zapach malin, tak byłem pochło­nięty malinami, że Oskar zauważył jedynie mimochodem: Maria jest zadowolona z twojej gorliwości w zbieraniu. Dlatego zgasiła świa­tło. Dlatego umie pogrąża się w sen i pozwala ci szukać dalej; bo Maria była bardzo zasobna w maliny.

Brak komentarzy: