niedziela, 24 sierpnia 2008

A więc Oskar tyle ma wzrostu! Jak na karła, gnoma, liliputa nie­mal za dużo. Jak wysoko moja Roswita Raguna nosiła czubek gło­wy? Jaki wzrost potrafił zachować mistrz Bebra, który był potom­kiem księcia Eugeniusza? Nawet na Kitty i Feliksa mógłbym dzisiaj patrzeć z góry. A przecież wszyscy, których tu wymieniam, zazdroś­nie i przyjaźnie patrzyli kiedyś z góry na Oskara; który do dwudzie­stego pierwszego roku życia miał dziewięćdziesiąt cztery centyme­try.
Dopiero gdy w czasie pogrzebu Matzeratha na Zaspie kamień uderzył mnie w tył głowy, zacząłem rosnąć.
Oskar mówi: kamień. Decyduję się więc na uzupełnienie relacji o wydarzeniach na cmentarzu.
Skoro tylko po siódmym rzucie zorientowałem się, że nie ma już dla mnie pytania: „powinienem czy nie powinienem?”, lecz jest tyl­ko jedno stwierdzenie: „powinienem, muszę, chcę!” - zdjąłem bębe­nek z szyi, rzuciłem go razem z pałeczkami go grobu Matzeratha, zdecydowałem się na rośniecie i poczułem od razu narastający szum w uszach, a dopiero potem dostałem w tył głowy kamieniem wielko­ści włoskiego orzecha, który mój syn Kurt cisnął z cztero- i półletnią siłą. Chociaż to uderzenie nie zaskoczyło mnie - domyślałem się prze­cież, że mój syn miał wobec mnie jakieś zamiary - to jednak w ślad za swoim bębenkiem wpadłem do grobu Matzeratha. Stary Heilandt wyciągnął mnie suchym, starczym chwytem, bębenek i pałeczki zo­stawił jednak w dole, położył mnie, ponieważ krew leciała mi z nosa, karkiem na żelazie kilofa. Krwawienie, jak wiemy, szybko ustało, natomiast rośniecie robiło postępy, które co prawda były tak mini­malne, że tylko Leo Hyś zauważył je i obwieścił krzycząc głośno, trzepocząc i unosząc się jak ptak.
Tyle tego uzupełnienia, które w gruncie rzeczy jest zbyteczne; bo wzrost zaczął się, jeszcze zanim trafił mnie kamień i zanim wpadłem do grobu Matzeratha. Dla Marii i pana Fajngolda jednak od samego początku istniała tylko jedna przyczyna mojego rośnięcia, które na­zywali chorobą: kamień w tył głowy, upadek do dołu. Maria sprała Kurtusia jeszcze na cmentarzu. Było mi go żal, bo przecież nie moż­na wykluczyć, że przeznaczył kamień dla mnie, aby mi pomóc, aby przyśpieszyć mój wzrost. Może chciał mieć wreszcie prawdziwego, dorosłego ojca, a może tylko zastępcę Matzeratha; bo ojca nigdy we mnie nie uznał i nie uszanował.
W trakcie mojego trwającego blisko rok rośnięcia sporo było le­karzy i lekarek, którzy potwierdzali, że winien jest kamień, nieszczęś­liwy upadek, którzy zatem mówili i wpisywali do historii mojej cho­roby: Oskar Matzerath jest ułomnym Oskarem, ponieważ dostał kamieniem w tył głowy - i tak dalej, i tak dalej.
Tutaj powinniście państwo przypomnieć sobie moje trzecie uro­dziny. Cóż potrafili dorośli powiedzieć o początku mojej właściwej historii: W wieku trzech lat Oskar Matzerath spadł ze schodów piw­nicznych na betonową posadzkę. Przez ten upadek został zahamo­wany wzrost, i tak dalej, i tak dalej...
Można w tych wyjaśnieniach dostrzec zrozumiałe pragnienie czło­wieka, który chciałby każdy cud racjonalnie wytłumaczyć. Oskar musi przyznać, że i on jak najdokładniej bada każde dziwo, zanim odrzuci je jako niewiarygodną bujdę.

Brak komentarzy: