A więc Oskar tyle ma wzrostu! Jak na karła, gnoma, liliputa niemal za dużo. Jak wysoko moja Roswita Raguna nosiła czubek głowy? Jaki wzrost potrafił zachować mistrz Bebra, który był potomkiem księcia Eugeniusza? Nawet na Kitty i Feliksa mógłbym dzisiaj patrzeć z góry. A przecież wszyscy, których tu wymieniam, zazdrośnie i przyjaźnie patrzyli kiedyś z góry na Oskara; który do dwudziestego pierwszego roku życia miał dziewięćdziesiąt cztery centymetry.
Dopiero gdy w czasie pogrzebu Matzeratha na Zaspie kamień uderzył mnie w tył głowy, zacząłem rosnąć.
Oskar mówi: kamień. Decyduję się więc na uzupełnienie relacji o wydarzeniach na cmentarzu.
Skoro tylko po siódmym rzucie zorientowałem się, że nie ma już dla mnie pytania: „powinienem czy nie powinienem?”, lecz jest tylko jedno stwierdzenie: „powinienem, muszę, chcę!” - zdjąłem bębenek z szyi, rzuciłem go razem z pałeczkami go grobu Matzeratha, zdecydowałem się na rośniecie i poczułem od razu narastający szum w uszach, a dopiero potem dostałem w tył głowy kamieniem wielkości włoskiego orzecha, który mój syn Kurt cisnął z cztero- i półletnią siłą. Chociaż to uderzenie nie zaskoczyło mnie - domyślałem się przecież, że mój syn miał wobec mnie jakieś zamiary - to jednak w ślad za swoim bębenkiem wpadłem do grobu Matzeratha. Stary Heilandt wyciągnął mnie suchym, starczym chwytem, bębenek i pałeczki zostawił jednak w dole, położył mnie, ponieważ krew leciała mi z nosa, karkiem na żelazie kilofa. Krwawienie, jak wiemy, szybko ustało, natomiast rośniecie robiło postępy, które co prawda były tak minimalne, że tylko Leo Hyś zauważył je i obwieścił krzycząc głośno, trzepocząc i unosząc się jak ptak.
Tyle tego uzupełnienia, które w gruncie rzeczy jest zbyteczne; bo wzrost zaczął się, jeszcze zanim trafił mnie kamień i zanim wpadłem do grobu Matzeratha. Dla Marii i pana Fajngolda jednak od samego początku istniała tylko jedna przyczyna mojego rośnięcia, które nazywali chorobą: kamień w tył głowy, upadek do dołu. Maria sprała Kurtusia jeszcze na cmentarzu. Było mi go żal, bo przecież nie można wykluczyć, że przeznaczył kamień dla mnie, aby mi pomóc, aby przyśpieszyć mój wzrost. Może chciał mieć wreszcie prawdziwego, dorosłego ojca, a może tylko zastępcę Matzeratha; bo ojca nigdy we mnie nie uznał i nie uszanował.
W trakcie mojego trwającego blisko rok rośnięcia sporo było lekarzy i lekarek, którzy potwierdzali, że winien jest kamień, nieszczęśliwy upadek, którzy zatem mówili i wpisywali do historii mojej choroby: Oskar Matzerath jest ułomnym Oskarem, ponieważ dostał kamieniem w tył głowy - i tak dalej, i tak dalej.
Tutaj powinniście państwo przypomnieć sobie moje trzecie urodziny. Cóż potrafili dorośli powiedzieć o początku mojej właściwej historii: W wieku trzech lat Oskar Matzerath spadł ze schodów piwnicznych na betonową posadzkę. Przez ten upadek został zahamowany wzrost, i tak dalej, i tak dalej...
Można w tych wyjaśnieniach dostrzec zrozumiałe pragnienie człowieka, który chciałby każdy cud racjonalnie wytłumaczyć. Oskar musi przyznać, że i on jak najdokładniej bada każde dziwo, zanim odrzuci je jako niewiarygodną bujdę.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz