niedziela, 3 sierpnia 2008

Nawet nie przerwałem swojego bębnienia według partytury wie­ży Eiffla i dołączonego dopiero co widoku Łuku Triumfalnego. Mat­ka Truczinska zostawszy babką Truczinska widać nie oczekiwała ode mnie gratulacji. Chociaż to nie była niedziela, postanowiła trochę się uróżować, sięgnęła po wielokroć wypróbowany papier od cykorii, natarła sobie policzki, świeżo umalowana opuściła mieszkanie, aby na dole, na parterze, pomóc rzekomemu ojcu Matzerathowi.
Był to, jak powiedziałem, czerwiec. Zdradliwy miesiąc. Sukcesy na wszystkich frontach - jeśli sukcesy na Bałkanach nazwać sukce­sami - a w perspektywie jeszcze większe sukcesy na wschodzie. Zgromadzono tam olbrzymią armię. Kolej miała pełne ręce roboty. Również Fritz Truczinski, który dotąd tak przyjemnie spędzał czas w Paryżu, musiał wybrać się na wschód, w podróż, która miała za­kończyć się nieprędko i której nie sposób było pomylić z wyjazdem na urlop. Oskar natomiast siedział spokojnie nad lśniącymi pocztów­kami, bawił w spokojnym Paryżu u progu lata, wystukiwał lekko Trois jeunes tambours, nie miał nic wspólnego z niemieckimi woj­skami okupacyjnymi, nie musiał więc obawiać się, że partyzanci będą chcieli zrzucić go z mostów nad Sekwaną. Nie, całkiem po cywilne­mu wdrapałem się ze swoim bębenkiem na wieżę Eiffla, z góry jak należy napawałem się rozległym widokiem, czułem się tak dobrze i mimo kuszącej wysokości wolny od gorzkawo-słodkich myśli o samobójstwie, że dopiero po zejściu na dół, gdy mając swoje dzie­więćdziesiąt cztery centymetry wzrostu stanąłem u stóp wieży Eiffla, ponownie uprzytomniłem sobie narodziny mojego syna. „Voilä, masz syna! - pomyślałem sobie. - Jak skończy trzy lata, dostanie blaszany bębenek. Zobaczymy, kto tu jest ojcem — ten pan Matzerath czy ja, Oskar Broński”.
W upalnym sierpniu - zdaje mi się, że zakomunikowano właśnie o zwycięskim zakończeniu kolejnej bitwy w kotle, tym razem pod Smoleńskiem - odbyły się chrzciny mojego syna Kurta. Jak doszło jednak do tego, że na tę uroczystość zostali zaproszeni moja babka Anna Koljaiczkowa i jej brat Wincenty Broński? Jeśli przyjąć ową wersję, która Jana Brońskiego czyni moim ojcem, a cichego i coraz bardziej zdziwaczałego Wincentego moim dziadkiem ze strony ojca, to nie brak powodów do zaproszenia. Ostatecznie moi dziadkowie byli pradziadkami mojego syna Kurta.

Brak komentarzy: