środa, 13 sierpnia 2008

Greff wisiał w mundurze drużynowego skautów. Na swój ostatni dzień wrócił do munduru sprzed wojny, który był już dla niego za ciasny. Nie mógł dopiąć dwóch górnych guzików i pasa, co jego schludnemu na ogół wyglądowi nadawało coś przykrego. Skautowskim zwyczajem Greff skrzyżował dwa palce lewej ręki. Do przegubu prawej wisielec, zanim się powiesił, przywiązał skautowski kape­lusz. Musiał zrezygnować z chusty na szyję. Ponieważ jak przy spodniach, tak i przy kołnierzyku nie udało mu się dopiąć górnych guzików, z koszuli wystawały czarne kędzierzawe włosy na piersi.
Na stopniach podestu leżało parę astrów, jak również, bardzo tu nie na miejscu, nać pietruszki. Prawdopodobnie zabrakło mu kwia­tów, bo większości astrów, także kilku róż, użył do przybrania owych czterech obrazków, które wisiały na czterech głównych belkach sza­fotu. Na pierwszym planie po lewej, za szkłem, sir Baden-Powell, twórca skautingu. W głębi po lewej, bez ram, święty Jerzy. W głębi po prawej, bez szkła, głowa Dawida Michała Anioła. W ramie i za szkłem na pierwszym planie po prawej uśmiechała się fotografia może szesnastoletniego, wybitnie ładnego chłopa. Wczesne zdjęcie jego ulu­bieńca, Horsta Donatha, który jako podporucznik poległ nad Dońcem.
Może wspomnę jeszcze o czterech skrawkach papieru na stop­niach podestu między astrami a pietruszką. Leżały tak, że bez trudu można je było złożyć. Oskar zrobił to i odczytał wezwanie do sądu opatrzone kilkakrotnie pieczęcią policji obyczajowej.
Pozostaje mi jeszcze dodać, że natarczywy sygnał karetki pogo­towia wyrwał mnie z rozmyślań nad śmiercią handlarza warzyw. Po chwili potykając się na schodach zbiegli na dół sanitariusze, weszli na podest i chwycili wiszącego Greffa. Ledwie jednak unieśli han­dlarza, przewróciły się tworzące przeciwciężar kosze z ziemniaka­mi: podobnie jak w mechanicznym bębenku, zaczął pracować zwol­niony mechanizm, który Greff zręcznie zamaskował dyktą w górze rusztowania, i gdy na dole po podeście i betonowej posadzce dudniły ziemniaki, na górze rozległy się uderzenia w blachę, drzewo, brąz, szkło. Na górze wyzwolona orkiestra bębenkowa odegrała wielkie finale Albrechta Greffa. Dzisiaj do najtrudniejszych zadań Oskara należy odtwarzanie na blasze dudnienia ziemniaczanej lawiny - któ­rą zresztą obłowiło się paru sanitariuszy — i zorganizowanego hałasu mechanicznego bębenka Greffa. Prawdopodobnie dlatego, że mój bębenek w sposób decydujący wpłynął na kształt śmierci Greffa, nie­kiedy udaje mi się wybębnić na blasze zaokrąglony, tłumaczący śmierć Greffa kawałek, a gdy przyjaciele i mój pielęgniarz pytają o tytuł, mówię: siedemdziesiąt pięć kilo.

Brak komentarzy: