niedziela, 3 sierpnia 2008

W ciągu następnych tygodni opróżniliśmy we dwójkę, zawsze w ten sam sposób, ponad tuzin torebek z proszkiem musującym, prze­ważnie o smaku wonnej marzanki, na koniec, gdy marzanki zabra­kło, o smaku cytrynowym i malinowym, doprowadzaliśmy moją śli­nę do wrzenia i uzyskiwaliśmy rozkosz, którą Maria ceniła coraz wyżej. Doszedłem do pewnej wprawy w gromadzeniu śliny, stoso­wałem fortele, które powodowały szybkie i obfite wydzielanie się cieczy, i wkrótce potrafiłem za pomocą jednej torebki proszku obda­rzyć Marię trzykrotnie, raz za razem upragnioną rozkoszą.
Maria była zadowolona z Oskara, nieraz przytulała go do siebie, po zażyciu proszku musującego całowała go nawet dwa lub trzy razy gdzieś w twarz i na ogół szybko zasypiała, przy czym Oskar słyszał, jak w ciemności jeszcze krótko chichotała.
Mnie coraz trudniej było zasnąć. Miałem szesnaście lat, żywy umysł i czułem odpędzającą sen potrzebę ofiarowania mojej miłości do Marii innych, bardziej nieoczekiwanych możliwości aniżeli te, które drzemały w proszku musującym, a zbudzone moją śliną za­pewniały zawsze tę samą rozkosz.
Rozmyślania Oskara nie ograniczały się tylko do owych chwil po zgaszeniu światła. Przez cały dzień medytowałem przy bębenku, kartkowałem zniszczone strony Rasputina, przypominałem sobie dawne orgie lekcyjne między Gretchen Scheffler a moją biedną mamą, ra­dziłem się także Goethego, którego podobnie jak Rasputina miałem w wyjątkach z Powinowactw z wyboru, brałem więc zmysłowość szamana, wygładzałem ją wszechogarniającym zrozumieniem księ­cia poetów, nadawałem Marii powierzchowność carycy, to znów rysy wielkiej księżnej Anastazji, wybierałem damy ze szlachecko-ekscentrycznego otoczenia Rasputina, aby wkrótce, czując odrazę do kobiet zbyt wyuzdanych, widzieć Marię w niebiańskiej przejrzystości Oty­lii albo pod wstydliwie powściąganą namiętnością Charlotty. Siebie samego Oskar widział na przemian jako Rasputina, to znów jako jego zabójcę, bardzo często jako kapitana, rzadziej jako chwiejnego małżonka Charlotty, a raz - muszę się przyznać - jako geniusza, któ­ry w znajomej postaci Goethego unosił się nad śpiącą Marią.

Brak komentarzy: