niedziela, 24 sierpnia 2008

Dziwnym sposobem tym razem po Rosjanach nie przyszli Prusa­cy, Szwedzi, Sasowie czy Francuzi; przyszli Polacy.
Z całym dobytkiem przyszli Polacy z Wilna, Białegostoku i Lwo­wa i szukali sobie mieszkań. Do nas przyszedł pan, który nazywał się Fajngold, był samotny, ale stale zachowywał się tak, jakby otaczała go liczna rodzina, której musiał wydawać polecenia. Pan Fajngold od razu objął sklep kolonialny, pokazywał swojej żonie Lubię, która jednak w dalszym ciągu pozostawała niewidzialna i nie udzielała odpowiedzi, wagę dziesiętną, bak na naftę, mosiężny drąg na kiełba­sy, pustą kasę i, wielce ucieszony, zapasy w piwnicy. Maria, którą przyjął natychmiast na ekspedientkę i potokiem słów przedstawił swojej nierealnej żonie, pokazała panu Fajngoldowi naszego Matzeratha, który już od trzech dni leżał pod plandeką w piwnicy, bo ze względu na wielu Rosjan, którzy wszędzie na ulicach wypróbowywali rowery, maszyny do szycia i kobiety, nie mogliśmy go pocho­wać.
Gdy pan Fajngold zobaczył zwłoki, które przekręciliśmy na ple­cy, załamał ręce w taki sam ekspresyjny sposób, jaki Oskar zaobser­wował przed laty u swojego zabawkarza Sigismunda Markusa. Całą swoją rodzinę, nie tylko panią Lube, zawołał do piwnicy i z pewno­ścią zobaczył, że przyszli wszyscy, bo nazywał ich po imieniu, mó­wił: Luba, Lew, Jakub, Berek, Leon, Mendel i Sonia, wyjaśnił we­zwanym, kto tu leży, a następnie wyjaśnił nam, że wszyscy, których dopiero co zawołał, też tak leżeli, zanim poszli do pieców w Treblince, nie tylko oni, bo jeszcze jego szwagierka i szwagier szwagierki, który miał pięcioro dzieciaków, i wszyscy leżeli, tylko on, pan Fajn­gold, nie leżał, bo musiał rozsypywać chlor.
Potem pomógł nam wnieść Matzeratha po schodkach do sklepu, znów miał wokół siebie całą rodzinę, prosił swoją żonę Lube, żeby pomogła Marii umyć zwłoki. Ona jednak nie pomogła, na co pan Fajngold już nie zwrócił uwagi, bo przenosił zapasy z piwnicy do sklepu. Także Greffowa, która przecież umyła matkę Truczinską, tym razem nie przyszła pomóc, bo w mieszkaniu miała pełno Rosjan; sły­chać było, jak śpiewała.
Stary Heilandt, który już w pierwszych dniach po zajęciu Gdań­ska miał pełno roboty żelując rosyjskie buty zdarte w zwycięskim marszu, nie chciał z początku zgodzić się na trumniarza. Lecz gdy pan Fajngold ubił z nim interes i za motorek elektryczny z szopy starego ofiarował papierosy Derby z naszych zapasów, Heilandt odło­żył kamasze, wziął inne narzędzia i ostatnie deski ze skrzynek.
Mieszkaliśmy wtedy, zanim wyrzucono nas również stamtąd i pan Fajngold odstąpił nam piwnicę, w mieszkaniu matki Truczinskiej, doszczętnie ogołoconym przez sąsiadów i przyjezdnych. Stary Hei­landt zdjął z zawiasów drzwi z kuchni do bawialni, bo drzwi z bawialni do sypialni poszły na trumnę matki Truczinskiej. Na dole, w podwórzu, palił Derby i zbijał pudło. My zostaliśmy na górze, ja wziąłem sobie jedyne krzesło, jakie uchowało się w mieszkaniu, otwo­rzyłem na rościerz wybite okna i złościłem się na starego, który kle­cił trumnę byle jak, nie nadając jej przepisowego zwężenia.
Oskar nie zobaczył już Matzeratha, bo gdy pudło załadowano na płaski wózek wdowy Greff, wieko ze skrzynki po margarynie Vitello było już przybite, chociaż Matzerath za życia nie tylko nie jadał mar­garyny, ale brzydził się nawet używać jej do potraw.
Maria prosiła pana Fajngolda, by jej towarzyszył, bo bała się ro­syjskich żołnierzy na ulicach. Fajngold, który siedział z podwinięty­mi nogami na kontuarze i wyjadał łyżeczką sztuczny miód z tekturo­wego kubka, miał najpierw skrupuły, obawiał się podejrzliwości swojej żony Luby, potem dostał chyba od małżonki pozwolenie, żeby pójść, bo zsunął się z kontuaru, dał mi sztuczny miód, ja oddałem go Kurtusiowi, który zaraz wszystko spałaszował, a tymczasem pan Fajngold z pomocą Marii włożył długie czarne palto z szarym króli­czym kołnierzem. Zanim zamknął sklep i poprosił żonę, żeby niko­mu nie otwierała, przymierzył za mały na niego cylinder, w którym dawniej Matzerath chodził na różne pogrzeby i wesela.

Brak komentarzy: