środa, 13 sierpnia 2008

Drzwi do sklepu były otwarte. Oskar nie chciał wejść, a jednak dał się wciągnąć do owego pachnącego suchą ziemią i cebulą po­mieszczenia, które światło dzienne, przedostające się przez szpary w okiennicach, dzieliło migocącymi pyłem pasmami. Większość alar­mowych i muzycznych maszyn Greffa pozostała więc w półmroku, światło padało jedynie na parę detali, na dzwonek, na podpórki z dykty, na dolny fragment mechanicznego bębenka i ukazywało za­stygłe w równowadze ziemniaki.
Owa klapa, która tak samo jak w naszym sklepie za kontuarem zakrywa zejście do piwnicy, była otwarta. Nic nie podpierało pokry­wy z desek, którą podniosła pewnie Greffowa w swoim wrzaskliwym pośpiechu; ale nie wetknęła haczyka w kółko przy kontuarze. Lekkim pchnięciem Oskar mógłby zatrzasnąć klapę, zamknąć piwnicę.
Stałem nieruchomo za wydzielającymi zapach kurzu i stęchlizny deskami, wpatrywałem się w ów jaskrawo oświetlony kwadrat, który obramowywał część schodów i kawałek betonowej posadzki piw­nicznej. Z prawej u góry wsuwała się w ten kwadrat część podestu ze stopniami, który musiał być nową inwestycją Greffa, bo w czasie przypadkowych bytności w piwnicy nigdy przedtem tego pudła nie widziałem. Ale z powodu podestu Oskar nie zapuściłby tak daleko urzeczonego wzroku, gdyby z górnego prawego rogu obrazu nie wysuwały się, osobliwie skrócone, dwie wypełnione wełniane skar­pety w czarnych sznurowanych butach. Choć nie mogłem zobaczyć podeszew, poznałem od razu, że to buty sportowe Greffa. Ten, co tam stoi w piwnicy wyszykowany na wycieczkę, to nie może być Greff, pomyślałem sobie, bo buty nie stoją, tylko unoszą się swobod­nie nad podestem; być może czubkom butów zwróconym spadziście w dół udaje się lekko, ale jednak, dotykać desek. Wyobraziłem sobie przez sekundę Greffa stojącego na czubkach palców; bo po nim, gim­nastyku i człowieku natury, można było spodziewać się tego śmiesz­nego, ale i męczącego ćwiczenia.
Ażeby przekonać się o słuszności tego przypuszczenia i ewentu­alnie porządnie wyśmiać handlarza warzyw, zszedłem na dół, zacho­wując na stromych stopniach całą ostrożność i jeśli dobrze pamię­tam, bębniąc przejmującą strachem, odpędzającą strach piosenkę Czy jest tu Czarna Kucharka! Jest-jest jest!
Dopiero gdy Oskar stanął pewnie na betonowej posadzce, okręż­ną drogą omiótł wzrokiem stertę worków po cebuli, spiętrzone jedna na drugiej puste skrzynki na owoce, nie oglądane nigdy belkowanie, aż dotarł do owego miejsca, w którym musiały wisieć lub stać na czubkach palców sportowe buty Greffa.

Brak komentarzy: