Drzwi do sklepu były otwarte. Oskar nie chciał wejść, a jednak dał się wciągnąć do owego pachnącego suchą ziemią i cebulą pomieszczenia, które światło dzienne, przedostające się przez szpary w okiennicach, dzieliło migocącymi pyłem pasmami. Większość alarmowych i muzycznych maszyn Greffa pozostała więc w półmroku, światło padało jedynie na parę detali, na dzwonek, na podpórki z dykty, na dolny fragment mechanicznego bębenka i ukazywało zastygłe w równowadze ziemniaki.
Owa klapa, która tak samo jak w naszym sklepie za kontuarem zakrywa zejście do piwnicy, była otwarta. Nic nie podpierało pokrywy z desek, którą podniosła pewnie Greffowa w swoim wrzaskliwym pośpiechu; ale nie wetknęła haczyka w kółko przy kontuarze. Lekkim pchnięciem Oskar mógłby zatrzasnąć klapę, zamknąć piwnicę.
Stałem nieruchomo za wydzielającymi zapach kurzu i stęchlizny deskami, wpatrywałem się w ów jaskrawo oświetlony kwadrat, który obramowywał część schodów i kawałek betonowej posadzki piwnicznej. Z prawej u góry wsuwała się w ten kwadrat część podestu ze stopniami, który musiał być nową inwestycją Greffa, bo w czasie przypadkowych bytności w piwnicy nigdy przedtem tego pudła nie widziałem. Ale z powodu podestu Oskar nie zapuściłby tak daleko urzeczonego wzroku, gdyby z górnego prawego rogu obrazu nie wysuwały się, osobliwie skrócone, dwie wypełnione wełniane skarpety w czarnych sznurowanych butach. Choć nie mogłem zobaczyć podeszew, poznałem od razu, że to buty sportowe Greffa. Ten, co tam stoi w piwnicy wyszykowany na wycieczkę, to nie może być Greff, pomyślałem sobie, bo buty nie stoją, tylko unoszą się swobodnie nad podestem; być może czubkom butów zwróconym spadziście w dół udaje się lekko, ale jednak, dotykać desek. Wyobraziłem sobie przez sekundę Greffa stojącego na czubkach palców; bo po nim, gimnastyku i człowieku natury, można było spodziewać się tego śmiesznego, ale i męczącego ćwiczenia.
Ażeby przekonać się o słuszności tego przypuszczenia i ewentualnie porządnie wyśmiać handlarza warzyw, zszedłem na dół, zachowując na stromych stopniach całą ostrożność i jeśli dobrze pamiętam, bębniąc przejmującą strachem, odpędzającą strach piosenkę Czy jest tu Czarna Kucharka! Jest-jest jest!
Dopiero gdy Oskar stanął pewnie na betonowej posadzce, okrężną drogą omiótł wzrokiem stertę worków po cebuli, spiętrzone jedna na drugiej puste skrzynki na owoce, nie oglądane nigdy belkowanie, aż dotarł do owego miejsca, w którym musiały wisieć lub stać na czubkach palców sportowe buty Greffa.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz