środa, 13 sierpnia 2008

Nie musiał więc długo myśleć, prędko skapował mój plan, a na­wet jeszcze prześcignął. Obydwie latarki wojskowe, które podczas demontażu obsługiwali Narses i Belizariusz, polecił skierować wprost na mnie i Najświętszą Pannę, a ponieważ blask mnie oślepił, kazał nastawić czerwone światło, przywołał do siebie braci Rennwand, szeptał coś z nimi, oni nie chcieli, czego on chciał, do grupy, nie
czekając na znak Störtebekera, zbliżył się Psuj, pokazał swoje kłyk­cie gotowe już do wyciskania; wtedy bracia ulegli i odprowadzeni przez Psują i Mistera z służby pomocniczej lotnictwa zniknęli w za­krystii. Oskar czekał spokojnie, poprawił sobie bębenek i nie zdziwił się wcale, gdy wrócili przebrani. Długi Mister w szatach kapłańskich, obaj Rennwandowie w biało-czerwonych strojach ministrantów. Psuj, w połowie ubrany jak wikary, przyniósł wszystko, czego potrzeba do mszy, zwalił to na chmurę i ulotnił się. Starszy Rennwand trzymał kociołek z kadzidłem, młodszy dzwonki. Mister, mimo że szaty pro­boszcza Wiehnke były na niego o wiele za obszerne, radził sobie całkiem nieźle, zaczął wprawdzie z uczniowskim cynizmem, ale po­tem dał się porwać tekstowi i świętym czynnościom, ofiarował nam wszystkim, zwłaszcza jednak mnie, nie błazeńską parodię, lecz mszę, którą później, przed sądem, nazywano zawsze mszą, choćby nawet czarną. Trzech chłopaków zaczęło od modlitwy u stóp ołtarza: banda w ławkach i na kamiennej posadzce przyklękła, przeżegnała się, a Mister, panując jako tako nad tekstem, wspierany rutyną ministran­tów, zaczął odprawiać mszę. Ja podczas introitu ostrożnie stukałem pałeczkami w blachę. Przy Kyrie wzmogłem akompaniament. Glo­ria in excelsis Deo, wychwalałem na swojej blasze, wzywałem do modlitwy, zamiast lekcji z codziennej mszy dałem dłuższą partię bęb­nienia. Szczególnie pięknie wyszedł mi werset Alleluja. Przy Credo spostrzegłem, jak mocno chłopaki wierzyły we mnie, przy ofiarowa­niu nieco wyciszyłem blachę, pozwoliłem Misterowi złożyć chleb w ofierze, zmieszać wino z wodą, pozwoliłem okadzić kielich i sie­bie, przyglądałem się, jak Mister zachowywał się przy umyciu rąk. Orate, fratres, bębniłem w czerwonym blasku latarek, przeszedłem do przeistoczenia: Oto ciało moje. Oremus, śpiewał Mister, upomniany przez święty porządek - chłopaki w ławkach zaprezentowały mi dwie wersje Ojcze nasz, lecz Mister potrafił zjednoczyć protestantów i katolików w komunii. Jeszcze gdy jedli i pili, wybębniłem im Confiteor, Najświętsza Panna wskazywała palcem na Oskara bębnistę. Rozpocząłem naśladowanie Chrystusa. Msza przebiegała jak po ma­śle. Głos Mistera wznosił się i opadał. Jak pięknie wywiódł błogosła­wieństwo: przebaczenie, rozgrzeszenie i odpuszczenie, a gdy powie­rzył kościołowi końcowe słowa Ite, missa est - idźcie, jesteście wolni, nastąpiło rzeczywiście duchowe wyzwolenie, a świeckie pojmanie mogło dotknąć tylko utwierdzoną w wierze, umocnioną imieniem Oskara i Jezusa bandę Wyciskaczy.
Usłyszałem samochody już podczas mszy. Także Störtebeker od­wrócił głowę. Toteż tylko my dwaj nie byliśmy zaskoczeni, gdy przy głównym wejściu, w zakrystii, ponadto przy prawym bocznym wej­ściu rozległy się głosy, a na kościelnej posadzce zadudniły ciężkie obcasy.

Brak komentarzy: