niedziela, 3 sierpnia 2008

Oskar nie chce, żeby państwo dostali gęsiej skórki. Powiem więc krótko: zimą handlarz warzyw Greff dwa razy w tygodniu kąpał się w Bałtyku. W środy kąpał się sam jeden wczesnym rankiem. Wy­jeżdżał o szóstej, o wpół do siódmej był na miejscu, do piętnaście po siódmej wyrąbywał otwór, szybkimi, przesadnymi ruchami zrzucał ubranie, wskakiwał do przerębli, natarłszy się przedtem śniegiem. Nieraz słyszałem, jak śpiewał: Dzikie gęsi ciągną nocą... albo Zako­chani w burzach, śpiewał, kąpał się, krzyczał dwie, najwyżej trzy minuty, nagle ukazywał się przeraźliwie wyraźnie na lodowej równi­nie: parujące, czerwone jak rak ciało, które miotało się wokół przerębli, wciąż jeszcze krzyczał, płonął czerwono, w końcu ubierał się i wskakiwał na rower. Krótko przed ósmą Greff wracał na Labesa i punktualnie otwierał swój sklep z warzywami.
Drugą kąpiel Greff brał w niedzielę w asyście kilku chłopców. Oskar nigdy nie chciał tego oglądać i nie oglądał. Ludzie później o tym opowiadali. Muzyk Meyn znał różne historyjki o handlarzu warzyw, roztrąbił je na całą dzielnicę, a jedna z tych historyjek tręba­cza głosiła, że każdej niedzieli w pełni zimy Greff kąpał się w asyście kilku chłopców. Ale nawet Meyn nie twierdził, że handlarz warzyw zmuszał chłopców, by jak on wskakiwali nago do przerębli. Podob­no był już rad, kiedy półnadzy lub prawie nadzy, muskularni i prężni, dokazywali na lodzie i nacierali się wzajemnie śniegiem. Ba, chłop­cy w śniegu sprawiali Greffowi tyle radości, że i on przed lub po kąpieli nieraz z nimi dokazywał, pomagał natrzeć tego lub owego, pozwalał też całej bandzie nacierać siebie; muzyk Meyn mimo nad­brzeżnej mgły widział rzekomo z jelitkowskiej promenady, jak prze­raźliwie nagi, rozśpiewany, rozkrzyczany Greff złapał dwóch nagich wychowanków, uniósł - nagi, obładowany nagimi - niby w rozpę­dzonej trojce miotał się z krzykiem po grubym lodzie Bałtyku.
Można się domyślić, że Greff nie był synem rybaka, chociaż w Brzeźnie i Nowym Porcie wielu rybaków nosiło nazwisko Greff. Greff, handlarz warzyw, pochodził z Nowego Dworu Gdańskiego, natomiast Lina Greff, z domu Bartsch, poznała swojego męża w Prusz­czu Gdańskim. Pomagał tam młodemu, rzutkiemu wikaremu prowa­dzić koło katolickiego związku młodzieży rzemieślniczej, a Lina z powodu tego samego wikarego przychodziła co sobota do domu parafialnego. Sądząc ze zdjęcia, które Greffowa widocznie mi poda­rowała, bo mam je do dziś w swoim albumie, dwudziestoletnia Lina była wówczas krzepka, okrągła, wesoła, dobroduszna, lekkomyślna, głupia. Jej ojciec miał spory zakład ogrodniczy w Świętym Wojcie­chu. Wyszła za mąż jako dwudziestoletnia dziewczyna, zupełnie, jak stale później zapewniała, niedoświadczona, za radą wikarego, wy­szła za Greffa i za pieniądze ojca otworzyła sklep warzywniczy we Wrzeszczu. Ponieważ znaczną część towaru, na przykład niemal wszystkie owoce, brali za pół darmo z ojcowskiego ogrodu, sklep szedł dobrze, prawie sam z siebie i Greff niewiele mógł zepsuć.

Brak komentarzy: