Wyjaśniając zastukałem pałeczką w blaszaną okiennicę przed wystawą.
- Albrecht! - zawołała. - Albrecht, gdzie ty jesteś? Co się stało? - W dalszym ciągu wołając męża, odeszła od okna. Trzasnęły drzwi pokojów, słyszałem, jak tłukła się po sklepie, a za chwilę zaczęła wrzeszczeć. Wrzeszczała w piwnicy, ale nie mogłem dojrzeć, z jakiego powodu, bo okienko piwniczne, przez które zsypywano ziemniaki w dni dostaw, w latach wojny coraz rzadszych, też było zamknięte. Przyłożywszy oko do wysmołowanych desek przed okienkiem zobaczyłem, że w piwnicy pali się światło. Widziałem również górny odcinek piwnicznych schodów, na których leżało coś białego, prawdopodobnie poduszka Greffowej.
Musiała zgubić poduszkę na schodach, bo w piwnicy już jej nie było, wrzeszczała w sklepie, a za chwilę w sypialni. Podniosła słuchawkę telefonu, wrzeszczała i nakręcała numer, wrzeszczała potem w telefon; ale Oskar nie rozumiał, o co chodzi, wyłowił tylko słowo „wypadek” i adres. Labesa 24, powtarzała kilka razy i wrzeszcząc odwiesiła słuchawkę, a potem, w nocnej koszuli, bez poduszki, ale w papilotach, z wrzaskiem wypełniła okno, wlała swoje ciało i obfity, dobrze mi znany biust do skrzynki na kwiaty, załamała ręce nad mięsistymi, bladoczerwonymi roślinami i wrzeszczała ku górze, aż ulica stała się za ciasna, aż Oskar pomyślał, że teraz i Greffowa weźmie się za rozśpiewywanie szkła; ale nie pękła ani jedna szyba. Otworzyły się okna, kobiety wykrzykiwały ku sobie pytania, z sąsiednich bram nadbiegali mężczyźni, zegarmistrz Laubschad, wkładając w biegu marynarkę, stary Heilandt, pan Reissberg, krawiec Libischewski, pan Esch, nawet Probst, nie fryzjer, tylko ten ze składu węgla, przyszedł z synem. W białym fartuchu przypędził Matzerath, a Maria z małym Kurtem na ręku stanęła w drzwiach sklepu kolonialnego.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz