Matzerath zdołał uwolnić się ode mnie, gdy było już za późno. Z tego powodu uderzył mnie. Maria wzięła Oskara w obronę i robiła Matzerathowi wymówki, że nie potrafił zachować ostrożności. Matzerath bronił się jak staruch. Maria sama jest sobie winna, tłumaczył się wykrętnie, niechby poprzestała na jednym razie, ale jej nie można widać nastarczyć. Na to Maria rozpłakała się, powiedziała, że u niej to nie odbywa się tak raz, dwa: wsadzić, wyjąć i koniec, niech sobie poszuka innej, ona co prawda nie ma doświadczenia, ale jej siostra Gusta, która pracuje przecież w „Edenie” i zna się na rzeczy, mówiła, że to tak szybko nie idzie, niech Maria uważa, są mężczyźni, którym zależy tylko na tym, żeby pozbyć się swoich smarków i on, Matzerath, jest pewnie jednym z nich, ale ona więcej nie da się nabrać, u niej jedno z drugim musi zagrać równocześnie, jak przed chwilą. Ale dlatego on powinien był mimo wszystko uważać, chyba tyle należy się jej od niego, ta odrobina uwagi. Potem płakała i nadal siedziała na kozetce. A Matzerath w kalesonach wrzasnął, że nie zniesie dłużej tych beków; po chwili pożałował tego wybuchu gniewu i wyciągnął rękę do Marii, to znaczy: próbował pogłaskać ją pod sukienką, gdzie była jeszcze bez majtek, a to doprowadziło Marię do furii.
Oskar jeszcze nigdy nie widział jej takiej. Czerwone plamy wystąpiły jej na twarzy, a szare oczy coraz bardziej ciemniały. Nazwała Matzeratha ciamajdą, po czym on sięgnął po spodnie, włożył i zapiął. Niech się wynosi, krzyknęła Maria, do swoich zellenleiterów, to tacy sami szybkochlustacze. A Matzerath złapał marynarkę i z ręką na klamce zapewnił, że teraz będzie z nią całkiem inaczej gadał, bo ma po same uszy tych babskich humorów; skoro ona taka jest nienasycona, to niech sobie przygada jakiegoś robotnika cudzoziemskiego, może Francuza, który przynosi piwo, ten na pewno lepiej jej dogodzi. On, Matzerath, wyobraża sobie miłość trochę inaczej, według niego to nie tylko jakieś świństwa, wychodzi teraz na partyjkę skata, tam przynajmniej wie, czego się spodziewać.
Zostałem z Marią sam w bawialni. Nie płakała już, tylko w zamyśleniu, pogwizdując skąpo, włożyła majtki. Przez dłuższy czas wygładzała sukienkę, która wygniotła się na kozetce. Potem nastawiła radio, próbowała słuchać komunikatu o stanie wód na Wiśle i Nogacie, a gdy po omówieniu sytuacji na dolnej Motławie zapowiedziano wiązankę walców, które też zabrzmiały, ni z tego, ni z owego ponownie zdjęła majtki, poszła do kuchni, szczęknęła miednicą, puściła wodę, słyszałem, jak buchnął gaz, i pomyślałem sobie, że Maria zdecydowała się na nasiadówkę.
Aby uciec od tego dość przykrego wyobrażenia, Oskar wsłuchiwał się w dźwięki walca. Jeśli dobrze pamiętam, parę taktów Straussowskiej muzyki wystukałem nawet na blasze i znalazłem w tym pewną przyjemność. Potem wiązankę walców przerwano i zapowiedziano komunikat nadzwyczajny. Oskar stawiał na komunikat z Atlantyku i nie zawiódł się. Na zachód od Irlandii kilku okrętom podwodnym udało się zatopić siedem czy osiem statków o pojemności tylu a tylu tysięcy ton rejestrowych brutto. Ponadto innym okrętom podwodnym na Atlantyku udało się posłać na dno prawie tyle samo ton. Szczególnie odznaczył się okręt podwodny pod dowództwem kapitana Schepke - albo kapitana Kretschmara - w każdym razie jeden z tych dwóch, a może jakiś trzeci sławny kapitan zatopił najwięcej ton rejestrowych brutto, a poza rym - czy ponadto - angielski niszczyciel klasy XY.
Podczas gdy ja parafrazowałem na swoim bębenku nadaną po komunikacie nadzwyczajnym pieśń Ruszamy na Anglię i przerobiłem ją niemal na walca, do bawialni weszła Maria z frotowym ręcznikiem przewieszonym przez ramię. Powiedziała półgłosem:
- Słyszałeś, Oskarku, znowu komunikat nadzwyczajny. Jeśli tak dalej pójdzie... - Nie wyjawiając Oskarowi, co się stanie, jeśli tak dalej pójdzie, siadła na krześle, na którego oparciu Matzerath zazwyczaj wieszał marynarkę. Maria skręciła ręcznik w kiszkę i pogwizdywała dość głośno i wiernie Ruszamy na Anglię. Zakończenie powtórzyła jeszcze raz, gdy ci w radio już przestali, potem wyłączyła pudło na kredensie, ledwie znów zabrzmiały nieśmiertelne dźwięki walca. Kiszkę z ręcznika położyła na stole. Usiadła i oparła swoje dziecinne łapki o uda.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz