Przypadek, być może posłuszny naszym pragnieniom, sprawił, że wieczorem opisanego przed chwilą dnia plażowego – zjedliśmy zupę jagodową, a potem placki ziemniaczane - Matzerath oznajmił ceremonialnie Marii i mnie, że został członkiem niewielkiego klubu skatowego przy miejscowym komitecie partyjnym, dwa razy w tygodniu będzie wieczorami spotykał się w gospodzie Springera ze swoimi nowymi partnerami, to sami zellenleiterzy, czasem wpadnie także Sellke, nowy Ortsgruppenleiter, już choćby z tego powodu on musi tam bywać i nas niestety zostawiać samych. Chyba najlepiej będzie, jeśli na te skatowe wieczory ulokuje się Oskara u matki Truczinskiej.
Matka Truczinska zgodziła się, tym bardziej że takie rozwiązanie podobało się jej znacznie bardziej aniżeli propozycja, którą Matzerath bez wiedzy Marii złożył jej poprzedniego dnia. To znaczy, nie ja miałem nocować u matki Truczinskiej, tylko Maria dwa razy w tygodniu miała sobie ścielić u nas na kozetce.
Przedtem Maria spała w owym szerokim łożu, na którym za dawnych czasów mój przyjaciel Herbert układał swoje upstrzone bliznami plecy. Ciężki mebel stał w mniejszym pokoju w głębi mieszkania. Matka Truczinska miała łóżko w bawialni. Gusta Truczinska, która po staremu obsługiwała zimny bufet w hotelu „Eden” i tam też mieszkała, przychodziła nieraz w wolne dni, nocowała rzadko, a jeśli już, to na kanapie. Jeżeli natomiast w mieszkaniu zjawiał się urlopowany z frontu lub delegowany w podróż służbową Fritz Truczinski z prezentami z dalekich krajów, to spał w łożu Herberta, Maria w łóżku matki Truczinskiej, a staruszka na kanapie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz