niedziela, 24 sierpnia 2008

Oto Störtebeker wszedł na uginającą się deskę bez poręczy.
- Skacz! - zawołał chór sędziów.
Ale Störtebeker nie skoczył.
Wtedy z ławek dla świadków podniosła się szczupła dziewczęca postać w wełnianym blezerze i szarej plisowanej spódniczce. Unio­sła białą, ale nie zamazaną twarz - o której twierdzę po dziś dzień, że tworzyła trójkąt - niby błyszcząco oznaczony cel, i Luzie Rennwand nie zawołała, lecz szepnęła: - Skacz, Störtebeker, skacz!
I Störtebeker skoczył, a Luzie usiadła z powrotem na drewnianej ławce dla świadków, obciągnęła rękawy wełnianego blezera kryjąc w nich pięści.
Moorkähne pokuśtykał na deskę trampoliny. Sędziowie wezwali go do skoku. Ale Moorkähne nie chciał, uśmiechnął się z zakłopota­niem patrząc na swoje paznokcie, czekał, aż Luzie podwinęła ręka­wy, wydobyła z wełny pięści i ukazała mu czarno obramowany trójkąt ze szparkami oczu. Wtedy skoczył z furią na trójkąt, ale chybił celu.
Psuj i Putto, którzy już w czasie wspinaczki mieli ze sobą na pień­ku, pokłócili się na trampolinie. Putto dostał wyciskanie i nawet przy skoku Psuj nie wypuścił Putta.
Cykoria, który miał długie jedwabiste rzęsy, zamknął przed sko­kiem swoje bezgranicznie smutne sarnie oczy.
Chłopcy ze służby pomocniczej lotnictwa, zanim skoczyli, mu­sieli zdjąć mundury.
Także bracia Rennwand nie mogli skoczyć z trampoliny do nieba jako ministranci; Luzie, ich siostrzyczka, która w nędznej wojennej wełnie siedziała na ławce dla świadków i zachęcała do skoków, ni­gdy by do tego nie dopuściła.

Brak komentarzy: