Odpiłowanie małego Jezusa, który całym siedzeniem dotykał lewego uda Najświętszej Panny, było bardziej czasochłonne. Pełne czterdzieści minut potrzebowali na to Cykoria, starszy Rennwand i Lwie Serce. Dlaczego właściwie nie było jeszcze Moorkähnego? Miał przyjść ze swoimi ludźmi wprost z Nowego Portu i spotkać się z nami w kościele, żeby gromadny marsz nie rzucał się zbytnio w oczy. Störtebeker był w złym nastroju, wydał mi się podenerwowany. Kilka razy pytał braci Rennwand o Moorkähnego. Gdy w końcu, jak tego spodziewaliśmy się wszyscy, padło słówko: Luzie, Störtebeker nie pytał już więcej, wyrwał piłkę do metalu z niezgrabnych rąk Lwiego Serca i pracując zaciekle wykończył małego Jezusa.
Przy obalaniu figury odłamała się aureola. Störtebeker przeprosił mnie. Z dużym trudem stłumiłem rozdrażnienie, które teraz i mnie się udzieliło, i kazałem pozbierać do dwóch czapek odłamki pozłacanego gipsowego talerza. Psuj był zdania, że klejem da się szkodę naprawić. Odpiłowanego Jezusa obłożono poduszkami, potem zawinięto w dwa koce.
Nasz plan przewidywał przepiłowanie Najświętszej Panny powyżej miednicy i zrobienie drugiego przecięcia między stopami a chmurą. Chmurę chcieliśmy zostawić w kościele, a tylko obie części Najświętszej Panny, oczywiście Jezusa i w miarę możliwości
małego Chrzciciela przetransportować do naszej piwnicy w willi Puttkamerów. Wbrew oczekiwaniom gipsowe bryły okazały się lżejsze, niż myśleliśmy. Cała grupa była w środku pusta, ścianki miały najwyżej dwa palce grubości i tylko żelazne rusztowanie przysparzało trudu.
Chłopaki, zwłaszcza Psuj i Lwie Serce, zmachali się porządnie. Trzeba było zarządzić przerwę na odpoczynek, bo pozostali, także bracia Rennwand, nie umieli piłować. Banda rozsiadła się w kościelnych ławkach i marzła. Störtebeker stał i miętosił swój welurowy kapelusz, który zdjął po wejściu do kościoła. Nie podobał mi się ogólny nastrój. Musiałem coś zrobić. Chłopaki czuły się źle nocą w pustej świątyni. Ponadto nieobecność Moorkähnego wytworzyła pewne napięcie. Bracia Rennwand, jak się zdawało, mieli stracha przed Störtebekerem, trzymali się na uboczu i szeptali, aż Störtebeker nakazał spokój.
Pomału, bodaj z westchnieniem, wstałem z klęcznika i podszedłem do opuszczonej Najświętszej Panny. Jej spojrzenie, które było przeznaczone dla Jana, padało teraz na stopnie ołtarza pełne gipsowego pyłu. Palec prawej ręki, który przedtem wskazywał na Jezusa, wymierzony był w pustkę, a raczej w mroczną lewą nawę. Pokonałem stopnie ołtarza, jeden po drugim, potem obejrzałem się, szukałem głęboko osadzonych oczu Störtebekera; były nieobecne, dopiero Psuj szturchnął go i zwrócił uwagę na moje wezwanie. Störtebeker popatrzył na mnie niepewny, jakim go jeszcze nie widziałem, nie zrozumiał, potem zrozumiał wreszcie, ale chyba nie całkiem, ruszył wolno, o wiele za wolno, stopnie ołtarza przeskoczył jednak jednym susem i podsadził mnie na ową białą, trochę nierówną, świadczącą o źle prowadzonej pile płaszczyznę przekroju na lewym udzie Najświętszej Panny, na której odznaczało się mniej więcej odbicie siedzenia małego Jezusa.
Störtebeker od razu zawrócił, jednym krokiem był na kamiennych płytach, chciał już ponownie zapaść w swoje zamyślenie, potem obejrzał się jednak, zmrużył blisko osadzone oczy, aż pozostały tylko migocące światełka kontrolne - tak jak na całej bandzie, wywarł na nim głębokie wrażenie mój widok, kiedy siedziałem na miejscu Jezusa taki naturalny i godzien uwielbienia.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz