środa, 13 sierpnia 2008

Odpiłowanie małego Jezusa, który całym siedzeniem dotykał le­wego uda Najświętszej Panny, było bardziej czasochłonne. Pełne czterdzieści minut potrzebowali na to Cykoria, starszy Rennwand i Lwie Serce. Dlaczego właściwie nie było jeszcze Moorkähnego? Miał przyjść ze swoimi ludźmi wprost z Nowego Portu i spotkać się z nami w kościele, żeby gromadny marsz nie rzucał się zbytnio w oczy. Störtebeker był w złym nastroju, wydał mi się podenerwo­wany. Kilka razy pytał braci Rennwand o Moorkähnego. Gdy w koń­cu, jak tego spodziewaliśmy się wszyscy, padło słówko: Luzie, Störtebeker nie pytał już więcej, wyrwał piłkę do metalu z niezgrabnych rąk Lwiego Serca i pracując zaciekle wykończył małego Jezusa.
Przy obalaniu figury odłamała się aureola. Störtebeker przeprosił mnie. Z dużym trudem stłumiłem rozdrażnienie, które teraz i mnie się udzieliło, i kazałem pozbierać do dwóch czapek odłamki pozłaca­nego gipsowego talerza. Psuj był zdania, że klejem da się szkodę naprawić. Odpiłowanego Jezusa obłożono poduszkami, potem zawi­nięto w dwa koce.
Nasz plan przewidywał przepiłowanie Najświętszej Panny po­wyżej miednicy i zrobienie drugiego przecięcia między stopami a chmurą. Chmurę chcieliśmy zostawić w kościele, a tylko obie czę­ści Najświętszej Panny, oczywiście Jezusa i w miarę możliwości
małego Chrzciciela przetransportować do naszej piwnicy w willi Puttkamerów. Wbrew oczekiwaniom gipsowe bryły okazały się lżejsze, niż myśleliśmy. Cała grupa była w środku pusta, ścianki miały najwy­żej dwa palce grubości i tylko żelazne rusztowanie przysparzało trudu.
Chłopaki, zwłaszcza Psuj i Lwie Serce, zmachali się porządnie. Trzeba było zarządzić przerwę na odpoczynek, bo pozostali, także bracia Rennwand, nie umieli piłować. Banda rozsiadła się w kościel­nych ławkach i marzła. Störtebeker stał i miętosił swój welurowy kapelusz, który zdjął po wejściu do kościoła. Nie podobał mi się ogól­ny nastrój. Musiałem coś zrobić. Chłopaki czuły się źle nocą w pu­stej świątyni. Ponadto nieobecność Moorkähnego wytworzyła pew­ne napięcie. Bracia Rennwand, jak się zdawało, mieli stracha przed Störtebekerem, trzymali się na uboczu i szeptali, aż Störtebeker na­kazał spokój.
Pomału, bodaj z westchnieniem, wstałem z klęcznika i podsze­dłem do opuszczonej Najświętszej Panny. Jej spojrzenie, które było przeznaczone dla Jana, padało teraz na stopnie ołtarza pełne gipso­wego pyłu. Palec prawej ręki, który przedtem wskazywał na Jezusa, wymierzony był w pustkę, a raczej w mroczną lewą nawę. Pokona­łem stopnie ołtarza, jeden po drugim, potem obejrzałem się, szuka­łem głęboko osadzonych oczu Störtebekera; były nieobecne, dopiero Psuj szturchnął go i zwrócił uwagę na moje wezwanie. Störtebeker popatrzył na mnie niepewny, jakim go jeszcze nie widziałem, nie zrozumiał, potem zrozumiał wreszcie, ale chyba nie całkiem, ruszył wolno, o wiele za wolno, stopnie ołtarza przeskoczył jednak jednym susem i podsadził mnie na ową białą, trochę nierówną, świadczącą o źle prowadzonej pile płaszczyznę przekroju na lewym udzie Naj­świętszej Panny, na której odznaczało się mniej więcej odbicie sie­dzenia małego Jezusa.
Störtebeker od razu zawrócił, jednym krokiem był na kamien­nych płytach, chciał już ponownie zapaść w swoje zamyślenie, po­tem obejrzał się jednak, zmrużył blisko osadzone oczy, aż pozostały tylko migocące światełka kontrolne - tak jak na całej bandzie, wy­warł na nim głębokie wrażenie mój widok, kiedy siedziałem na miej­scu Jezusa taki naturalny i godzien uwielbienia.

Brak komentarzy: