niedziela, 3 sierpnia 2008

Przed oczyma Oskara długo jeszcze przesuwały się atrakcyjne, odpędzające sen obrazy. Aczkolwiek między ścianami a oknem za­ciemnionym papierem zalegała gęsta czerń, to jednak jasnowłose pie­lęgniarki pochylały się nad poharatanymi plecami Herberta, z białej, wygniecionej koszuli Leo Hysia, to zrozumiałe, wykluwała się mewa i leciała, leciała i roztrzaskiwała się o mur cmentarza, który wyglądał potem jak świeżo pobielony, i tak dalej, i tak dalej. Dopiero gdy przy­bierający wciąż na sile, oszałamiający zapach wanilii sprawił, że film przed snem najpierw zamigotał, potem się urwał, Oskar odnalazł podobnie spokojny oddech, jakim już od dawna oddychała Maria.
Równie skromne przedstawienie dziewczęcych czynności przed zaśnięciem dała mi Maria w trzy dni później. Przyszła w nocnej ko­szuli, pogwizdywała rozplatając warkocze, pogwizdywała jeszcze przy czesaniu, odłożyła grzebień, już nie pogwizdywała, zrobiła po­rządek na komodzie, przesłała fotografii całusa, z przesadnym roz­machem wskoczyła do łóżka, zahuśtała się, sięgnęła po pierzynę i zobaczyła - patrzyłem na jej plecy - zobaczyła torebkę - podziwia­łem jej piękne długie włosy - spostrzegła na pierzynie coś zielonego - zamknąłem oczy i chciałem poczekać, aż przyzwyczai się do wido­ku torebki z proszkiem musującym - raptem zatrzeszczały sprężyny pod rzucającą się w tył Marią, rozległo się pstryknięcie, a gdy na ten dźwięk otworzyłem oczy, Oskar mógł przekonać się o tym, o czym już wiedział: Maria zgasiła światło, oddychała niespokojnie w ciem­ności, nie mogła przyzwyczaić się do widoku torebki z proszkiem musującym; pozostawało jednak rzeczą niepewną, czy wezwany przez nią na pomoc mrok nie wyolbrzymił obecności owego proszku mu­sującego, nie doprowadził do rozkwitu wonnej marzanki i nie przy­pisze mocy kipiącej bąbelkami sody.
Bliski jestem przypuszczenia, że mrok był sojusznikiem Oskara. Bo już po paru minutach - o ile w zupełnie ciemnym pokoju można mówić o minutach - posłyszałem jakieś ruchy u wezgłowia; Maria usiłowała złowić sznur, sznur połknął haczyk i niebawem znów po­dziwiałem piękne długie włosy siedzącej Marii, opadające na nocną koszulę. Jak równomiernie i żółto świeciła żarówka pod pomarsz­czonym pokryciem sypialnianego abażuru. Napęczniała i napięta wznosiła się nadal pierzyna w nogach łóżka. Torebka na samym wierz­chu nie śmiała poruszyć się w ciemności. Babcina koszula Marii za­szeleściła, uniósł się jeden rękaw wraz z należącą do niego dziecinną łapką, a Oskar zebrał ślinę w ustach.

Brak komentarzy: