środa, 13 sierpnia 2008

Potem znów był już na niebie tylko księżyc i gwiezdna drobnica. Nocne myśliwce wylądowały. Z bardzo daleka odezwała się straż pożarna. Wtedy Störtebeker odwrócił się, pokazał mi swoje zawsze pogardliwie wydęte usta, zrobił ów ruch, jakby chciał uderzyć sier­powym, po którym spod przydługiego rękawa nieprzemakalnego płaszcza wyjrzał zegarek, zdjął zegarek, wręczył mi bez słowa, ale ciężko dysząc, chciał coś powiedzieć, musiał jednak przeczekać za­jęte odwoływaniem alarmu syreny, zanim przy aplauzie swoich ludzi mógł mi oświadczyć: dobrze, Jezusie. Jak chcesz, to cię przyjmiemy i będziesz jednym z nas. Jesteśmy Wyciskacze, jeśli to ci coś mówi.
Oskar zważył zegarek w dłoni, podarował dość wyszukaną rzecz ze świecącymi wskazówkami i godziną zero dwadzieścia trzy temu szczeniakowi Psujowi. Ten spojrzał pytająco na swojego szefa. Störtebeker przyzwolił skinieniem głowy. A Oskar, szykując bębenek na drogę do domu, powiedział: - Jezus was poprowadzi. Pójdźcie ze mną!

Brak komentarzy: