Potem znów był już na niebie tylko księżyc i gwiezdna drobnica. Nocne myśliwce wylądowały. Z bardzo daleka odezwała się straż pożarna. Wtedy Störtebeker odwrócił się, pokazał mi swoje zawsze pogardliwie wydęte usta, zrobił ów ruch, jakby chciał uderzyć sierpowym, po którym spod przydługiego rękawa nieprzemakalnego płaszcza wyjrzał zegarek, zdjął zegarek, wręczył mi bez słowa, ale ciężko dysząc, chciał coś powiedzieć, musiał jednak przeczekać zajęte odwoływaniem alarmu syreny, zanim przy aplauzie swoich ludzi mógł mi oświadczyć: dobrze, Jezusie. Jak chcesz, to cię przyjmiemy i będziesz jednym z nas. Jesteśmy Wyciskacze, jeśli to ci coś mówi.
Oskar zważył zegarek w dłoni, podarował dość wyszukaną rzecz ze świecącymi wskazówkami i godziną zero dwadzieścia trzy temu szczeniakowi Psujowi. Ten spojrzał pytająco na swojego szefa. Störtebeker przyzwolił skinieniem głowy. A Oskar, szykując bębenek na drogę do domu, powiedział: - Jezus was poprowadzi. Pójdźcie ze mną!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz