niedziela, 24 sierpnia 2008

Z piachu na asfaltową szosę. Na wraku czołgu siedział Leon Hyś. Wysoko w górze samoloty wracające z Helu, lecące na Hel. Leo uważał, żeby nie pobrudzić rękawiczek o wypalony T 34. Słońce, które już całkiem wessało swoje chmurki, padało na Bocianie Gniaz­do pod Sopotem. Leo zsunął się z czołgu i wyprostował.
Starego Heilandta widok Hysia rozweselił: - Kto by pomyślał! Świat się kończy, tylko na Leo Hysia siły nie ma. - Dobrodusznie poklepał wolną ręką czarny surdut i objaśnił pana Fajngolda: - To jest nasz Leo Hyś. Chce nam wyrazić współczucie i uścisnąć prawicę.
I tak też było. Leo zatrzepotał rękawiczkami, śliniąc się po swo­jemu złożył kondolencje wszystkim obecnym i zapytał: - Widzieli­ście Pana, widzieliście Pana? - Nikt go nie widział. Maria, nie wiem czemu, podarowała Hysiowi klatkę z papużką.
Gdy Leo podszedł do Oskara, którego stary Heilandt położył na ręcznym wózku, zmienił się na twarzy, podmuchy wiatru wzdęły mu ubranie, nogi zerwały się do tańca. - Pan, Pan! - krzyczał i potrząsał papużką w klatce. - Patrzcie na Pana, jak rośnie. Patrzcie tylko, jak rośnie!
Nagle rzuciło go wraz z klatką w powietrze, i biegł, leciał, tań­czył, zataczał się, przewracał, wzlatywał ze skrzeczącym ptakiem, sam ptak, nareszcie opierzony, pofrunął na przełaj ku nawadnianym polom. I poprzez głosy obu pistoletów maszynowych słychać było, jak krzyczał: - On rośnie, rośnie! - I gdy obaj młodzi Rosjanie mu­sieli załadować ponownie, on wciąż krzyczał: - On rośnie! - i nawet gdy pistolety maszynowe znów się odezwały, gdy Oskar spadał już ze schodów bez stopni w rosnące, wszystko przyjmujące omdlenie, słyszałem jeszcze ptaka, głos kruka - Leo oznajmiał: - On rośnie, rośnie, rośnie...

Brak komentarzy: