W dwa dni później Maria zaopatrzyła mnie w nowy bębenek i zaprowadziła do pachnącego namiastką kawy i smażonymi ziemniakami mieszkania matki Truczinskiej na drugim piętrze. Najpierw spałem na kanapie, bo Oskar nie chciał położyć się w dawnym łożu Herberta, które, jak się obawiałem, pewnie przechowywało jeszcze waniliowy zapach Marii. Po tygodniu stary Heilandt wtaszczył na piętro moje drewniane dziecięce łóżeczko. Zgodziłem się, żeby postawiono je obok tego łoża, które milczało cierpliwie pode mną, pod Marią i naszym wspólnym proszkiem musującym. U matki Truczinskiej Oskar uspokoił się albo zobojętniał. Nie widziałem już brzucha, bo Maria bała się wchodzić na schody. Unikałem mieszkania na parterze, sklepu, ulicy, nawet podwórza, na którym z powodu coraz cięższej sytuacji żywnościowej znów trzymano króliki.
Oskar przesiadywał najczęściej nad pocztówkami, które przysyłał lub przywoził z Paryża kapral Fritz Truczinski. Myśląc o tym mieście wyobrażałem sobie niejedno, a gdy matka Truczinska wręczyła mi widokówkę z wieżą Eiffla, zacząłem, zgłębiając żelazną konstrukcję śmiałej budowli, wybębniać Paryż, wybębniać melodię musette, choć nigdy przedtem jej nie słyszałem.
Dwunastego czerwca, według moich obliczeń o czternaście dni za wcześnie, pod znakiem Bliźniąt - nie zaś, jak wyliczyłem, pod znakiem Raka — urodził się mój syn Kurt. Ojciec w roku Jowisza, syn w roku Wenus. Ojciec opanowany przez Merkurego w konstelacji Panny, a więc usposobiony sceptycznie i pomysłowo; syn również przez Merkurego, ale pod znakiem Bliźniąt, obdarzony chłodnym, zapobiegliwym umysłem. To, co u mnie łagodziła Wenus w domu ascendenta, pogłębiał Koziorożec w tym samym domu mojego syna; jego Mars miał jeszcze dać mi się we znaki.
Matka Truczinska w podnieceniu, zachowując się jak mysz, obwieściła mi nowinę: - Wyobraź sobie, Oskarku, bocian przyniósł ci braciszka. A ja sobie myślałam, żeby to nie była dziewuszka, bo z dziewuszką to później same zmartwienia!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz