niedziela, 3 sierpnia 2008

- Wszystkiemu winna była Susi Kater, nie pończochy! - parsk­nęła wściekle Maria. Chociaż Susi Kater już na początku wojny wstą­piła do służby pomocniczej, a później wyszła podobno za mąż i wy­jechała do Bawarii, Maria czuła do starszej o parę lat Susi żywiołową niechęć; tylko kobiety potrafią zachować swoje antypatie z lat mło­dości aż po czasy, gdy są już babciami. Jednakże powołanie się na wysmarowane smołą wełniane pończochy małego Serka odniosło pewien skutek. Maria obiecała kupić chłopcu spodnie narciarskie. Mogliśmy nadać rozmowie inny kierunek. Kurtuś zasługiwał na sło­wa pochwały. Na ostatniej wywiadówce profesor Könnermann wy­rażał się o nim z uznaniem.
- Wyobraź sobie, jest na drugim miejscu w klasie. I w sklepie mi pomaga, nie potrafię ci powiedzieć jak.
Pokiwałem więc z uznaniem głową, kazałem jeszcze opisać so­bie najnowsze inwestycje do sklepu delikatesowego. Namawiałem Marię, żeby otworzyła filię w Oberkassel. Moment jest dogodny, koniunktura utrzymuje się nadal - o tym zresztą dowiedziałem się z radia - a potem uznałem, że czas zadzwonić na pielęgniarza. Bruno wszedł i wręczył mi białą torebeczkę z proszkiem musującym.
Oskar miał obmyślony plan. Bez żadnych wyjaśnień poprosiłem Marię o lewą dłoń. Z początku chciała mi dać prawą, poprawiła się potem, potrząsając głową i śmiejąc się podsunęła mi grzbiet lewej dłoni, być może spodziewała się pocałunku. Zdziwienie okazała, gdy odwróciłem ku sobie wewnętrzną stronę dłoni i między wzgórek Księżyca a wzgórek Wenus nasypałem proszku z torebeczki. Pozwo­liła jednak na to i przeraziła się dopiero, gdy Oskar pochylił się nad jej dłonią i kopiec proszku musującego polał obficie śliną.
- Tylko bez głupstw, Oskarze! - Oburzona zerwała się i cofnęła, patrząc ze zgrozą na kipiący, pieniący się zielono proszek. Od czoła w dół spłynął na nią rumieniec. Zaczęła już we mnie kiełkować na­dzieja, gdy ona trzema krokami znalazła się przy umywalce, puściła wodę, obrzydliwą wodę, najpierw zimną, potem ciepłą, na nasz pro­szek musujący, a potem umyła ręce moim mydłem.
- Czasami jesteś doprawdy nieznośny, Oskarze. Co pan Münster­berg sobie o nas pomyśli? - Prosząc o wyrozumiałość dla mnie, po­patrzyła na pielęgniarza, który w czasie mojej próby stał w nogach łóżka. Żeby Marii dłużej nie krępować, odprawiłem go, a ledwie drzwi zamknęły się za nim, poprosiłem Marię ponownie do łóżka.
- Nie pamiętasz? Proszę cię, przypomnij sobie! Proszek musują­cy! Trzy fenigi torebeczka! Przypomnij sobie: wonna marzanka, maliny, jak wspaniale pienił się, burzył, i ta rozkosz, Mario, ta roz­kosz!

Brak komentarzy: