Za namową Gretchen Scheffler Matzerath postanowił ożenić się z moją ukochaną. Kiedy więc mojego domniemanego ojca nazywam ojcem, to muszę stwierdzić: mój ojciec ożenił się z moją przyszłą żoną, nazwał później mojego syna Kurta swoim synem Kurtem, żądał zatem, żebym jego wnuka uznał za przyrodniego brata, a moją ukochaną, pachnącą wanilią Marię tolerował jako macochę w jego cuchnącym rybią ikrą łóżku. Kiedy natomiast powtarzałem sobie: ten Matzerath nie jest nawet twoim domniemanym ojcem, jest zupełnie obcym, ani sympatycznym, ani zasługującym na twoją antypatię człowiekiem, który umie dobrze gotować, który dobrze gotując, do tej pory jako tako zastępował ci ojca, bo twoja biedna mama zostawiła go tobie, jego, który na oczach wszystkich zabiera ci najlepszą żonę, wyprawia wesele, w pięć miesięcy później chrzciny, zaprasza cię na dwie uroczystości rodzinne, które o wiele bardziej wypadałoby urządzić tobie, bo ty powinieneś był zaprowadzić Marię do urzędu stanu cywilnego, ty powinieneś był wybrać rodziców chrzestnych, kiedy więc przyglądałem się głównym rolom w tej tragedii i spostrzegłem, że główne role są w przedstawieniu źle obsadzone, zwątpiłem w teatr: bo Oskarowi, prawdziwemu aktorowi charakterystycznemu, dano rolę statysty, którą z powodzeniem można by było skreślić.
Zanim nadam memu synowi imię Kurt, zanim nazwę go tak, jak nie powinien był nazywać się nigdy - bo ja dałbym chłopcu imię jego prawdziwego pradziadka, Wincentego Brońskiego zanim więc pogodzę się z Kurtem, Oskar nie będzie ukrywał, jak to w czasie ciąży Marii bronił się przed spodziewanymi narodzinami.
Jeszcze wieczorem tego samego dnia, gdy zaskoczyłem ich na kozetce, gdy bębniąc usiadłem na mokrych od potu plecach Matzeratha i udaremniłem zachowanie ostrożności, której domagała się Maria, podjąłem rozpaczliwą próbę odzyskania ukochanej.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz