środa, 13 sierpnia 2008

Nieprawda, nic nie wiedzieli. Co najwyżej zaobserwowali ten czy ów sukces mojego głosu. Oskar nakazał sobie pobłażliwość dla tych wyrostków, których w dzisiejszych czasach nazwano by krótko i wezłowato chuliganami. Starałem się usprawiedliwić ich bezpośred­nie i po części niezręczne dążenie do celu, zdobyłem się na łagodny obiektywizm. A więc to byli osławieni Wyciskacze, o których od kilku tygodni mówiło całe miasto; banda młodzieżowa, za którą uga­niała się policja kryminalna i liczne jednostki służby patrolowej Hi­tlerjugend. Jak wyszło później na jaw: gimnazjaliści z Conradinum, ze szkół Świętego Piotra i Horsta Wessela. Była też druga grupa ban­dy Wyciskaczy w Nowym Porcie, która, choć kierowana przez gim­nazjalistów, w dwóch trzecich składała się z terminatorów ze stoczni Schichaua i fabryki wagonów. Obie grupy rzadko podejmowały wspólne akcje, właściwie tylko wtedy, gdy wyruszając z ulicy Schi­chaua przeczesywały park Steffensa i nocną Aleję Hindenburga urzą­dzając łapanki na aktywistki Związku Dziewcząt Niemieckich, które po wieczornym szkoleniu wracały ze schroniska młodzieżowego na Biskupiej Górce. Unikano zatargów między grupami, rozgraniczono dokładnie tereny działania i Störtebeker widział w przywódcy z No­wego Portu raczej przyjaciela niż rywala. Wyciskacze walczyli przeciwko wszystkim. Plądrowali biura Hitlerjugend, polowali na odzna­czenia i dystynkcje urlopowiczów z frontu, którzy zabawiali się w parkach ze swoimi dziewczynami, kradli broń, amunicję i benzynę przy pomocy swoich chłopaków z baterii przeciwlotniczych i od sa­mego początku planowali wielki napad na urząd gospodarczy.
Nic jeszcze nie wiedząc o organizacji i planach Wyciskaczy, Oskar, któremu wtedy dokuczała bardzo samotność i opuszczenie, w gronie wyrostków poczuł się swojsko i bezpiecznie. W duchu sprzymierzy­łem się już z tymi chłopakami, nie przejmowałem się zbyt dużą róż­nicą wieku - ja zbliżałem się do dwudziestki - i mówiłem sobie: czemu nie miałbyś im zademonstrować próbki swojego kunsztu? Chłopcy są zawsze żądni wiedzy. Ty też miałeś kiedyś piętnaście i szesnaście lat. Daj im przykład, pokaż im coś. Będą cię podziwiali, może od tej chwili będą cię słuchali. Z niejednego pieca jadłeś chleb i możesz to wykorzystać, pójdź już teraz za swoim powołaniem, zbierz uczniów i rozpocznij naśladowanie Chrystusa.
Störtebeker wyczuł chyba, że moje zamyślenie jest w pełni uza­sadnione. Nie przynaglał mnie i byłem mu za to wdzięczny. Koniec sierpnia. Księżycowa noc, niebo lekko zachmurzone. Alarm lotni­czy. Dwa, trzy reflektory na wybrzeżu. Prawdopodobnie samolot roz­poznawczy. W tych dniach został ewakuowany Paryż. Naprzeciwko mnie wielookienny gmach fabryki czekolady Baltic. Po długim mar­szu grupa armii „Środek” zatrzymała się na Wiśle. Zapewne Baltic nie pracował już dla handlu detalicznego, tylko produkował czekola­dę dla lotnictwa. Oskar musiał więc też oswoić się z wyobrażeniem, że żołnierze generała Pattona przechadzali się teraz w swoich amery­kańskich mundurach pod wieżą Eiffla. Było to dla mnie bolesne - i Oskar uniósł pałeczkę. Tyle godzin spędzonych z Roswitą. Störte­beker dostrzegł mój gest i za pałeczką skierował wzrok ku fabryce czekolady. Podczas gdy na Pacyfiku w biały dzień oczyszczano ja­kąś wysepkę z Japończyków, tutaj światło księżyca kładło się we wszystkich oknach fabryki naraz. I Oskar powiedział do wszystkich, którzy chcieli tego słuchać: - Jezus rozśpiewa teraz szkło.
Jeszcze zanim załatwiłem pierwsze trzy szyby, wysoko nad gło­wą pochwyciłem brzęczenie muchy. Podczas gdy dwie dalsze szyby pozbywały się księżycowego światła, pomyślałem: to umierająca mucha brzęczy tak głośno. Potem zamalowałem swoim głosem na czarno pozostałe wnęki okienne najwyższego piętra fabryki i prze­konałem się o anemii licznych reflektorów, zanim z wielu okien fa­brycznych środkowego i najniższego piętra usunąłem odblask świa­teł, które pochodziły chyba z baterii koło obozu „Narvik”. Najpierw odezwały się baterie nadbrzeżne, potem ja wykończyłem środkowe piętro. Po chwili zezwolenie na prowadzenie ognia otrzymały bate­rie ze Starych Szkotów, Polanek i Młynisk. Poszły trzy okna na par­terze - i płasko nad fabryką poszły trzy nocne myśliwce, które wy­startowały z lotniska. Nie uporałem się jeszcze z parterem, gdy zamilkła artyleria przeciwlotnicza pozostawiając nocnym myśliwcom zestrzelenie czteromotorowego bombowca dalekiego zasięgu, który nad Oliwą został uczczony jednocześnie przez trzy reflektory.
Z początku Oskar żywił jeszcze obawy, że równoczesność jego popisów z efektownymi wysiłkami artylerii przeciwlotniczej mogła­by rozproszyć, a może nawet odciągnąć uwagę chłopaków od fabry­ki i skierować ku nocnemu niebu.
Tym bardziej byłem zdumiony, gdy po zakończeniu dzieła cała banda w dalszym ciągu wpatrywała się w ogołoconą z szyb fabrykę czekolady. Nawet gdy z niedalekiej Dobromierskiej doleciały okrzy­ki radości i brawa jak w teatrze, bo bombowiec dostał, bo płonąc, dając ludziom uciechę, nie tyle wylądował, co spadł na Jaśkowy Las, jedynie paru członków bandy, wśród nich Putto, oderwało się od powybijanych okien fabryki. Lecz ani Störtebeker, ani Psuj, o któ­rych mi właśnie chodziło, nie zwrócili najmniejszej uwagi na zestrze­lony samolot.

Brak komentarzy: