niedziela, 3 sierpnia 2008

Ba, gdyby handlarz warzyw nie miał owego dziecinnego pociągu do majsterkowania, ze sklepu położonego w tak dobrym punkcie, z dala od wszelkiej konkurencji, na wielodzietnym przedmieściu, nie­trudno byłoby zrobić kopalnię złota. Lecz gdy po raz trzeci i czwarty zjawił się kontroler z urzędu miar i sprawdził wagę warzywną, skonfiskował odważniki, wagę opieczętował, a Greffowi wymierzył mniej­szą lub większą grzywnę, część stałej klienteli odeszła, kupowała na targu i ludzie mówili: „Towar u Greffa zawsze jest pierwszej jakości i wcale nie taki drogi, ale z uczciwością musi tam być coś nie po kolei; ci z urzędu miar znów u niego byli”.
A przy tym jestem pewien, że Greff nie chciał oszukiwać. Czyż nie zdarzyło się, że duża waga ziemniaczana, odkąd handlarz wa­rzyw wprowadził pewne zmiany, ważyła na niekorzyść Greffa? Na krótko przed wybuchem wojny właśnie w tej wadze zainstalował pozytywkę, która w zależności od ciężaru ważonych ziemniaków wygrywała coraz to inną piosenkę. Przy dwudziestu funtach ziem­niaków klienci otrzymywali jako - że tak powiem - premię Na ja­snym brzegu Saale, pięćdziesiąt funtów puszczało w ruch melodię Bądź zawsze wiemy i uczciwy, cetnar ziemniaków na zimę wywabiał z pozytywki urzekające prostotą dźwięki piosenki o Anusi z Tharau.
Choć rozumiałem, że urzędowi miar nie mogły się podobać te muzyczne żarty, Oskar odnosił się ze zrozumieniem do kaprysów handlarza warzyw. Także Lina Greff wybaczała mężowi te dziwac­twa, ponieważ, ano właśnie, ponieważ małżeństwo Greffów opierało się na wzajemnym wybaczaniu sobie wszelkich dziwactw. Można więc powiedzieć, że było to dobre małżeństwo. Greff nie bił żony, nigdy jej nie zdradzał z innymi kobietami, nie był ani pijakiem, ani karciarzem, był wesołym, porządnie ubranym człowiekiem, lubia­nym za swoje towarzyskie, życzliwe usposobienie nie tylko przez młodzież, lecz także przez tę część klienteli, która przychodziła do niego po ziemniaki i muzykę.
Toteż Greff patrzył spokojnie i pobłażliwie, jak jego Lina z roku na rok stawała się coraz bardziej cuchnącą flądrą. Widziałem, jak się uśmiechał, kiedy ludzie, którzy dobrze mu życzyli, nazywali flądrę po imieniu. Słyszałem, jak chuchając i pocierając mimo ziemniaków wypielęgnowane dłonie mówił nieraz do Matzeratha, który gorszył się Greffową: - Oczywiście, masz całkowitą rację, Alfredzie. Po­czciwa Lina jest trochę niedbała. Ale czy my dwaj jesteśmy bez grze­chu? - Kiedy Matzerath nie ustępował, Greff ucinał takie dyskusje zdecydowanie, a jednak uprzejmie: - Może to i prawda, co mówisz, ale ona ma dobre serce. Znam przecież moją Linę.

Brak komentarzy: