Ba, gdyby handlarz warzyw nie miał owego dziecinnego pociągu do majsterkowania, ze sklepu położonego w tak dobrym punkcie, z dala od wszelkiej konkurencji, na wielodzietnym przedmieściu, nietrudno byłoby zrobić kopalnię złota. Lecz gdy po raz trzeci i czwarty zjawił się kontroler z urzędu miar i sprawdził wagę warzywną, skonfiskował odważniki, wagę opieczętował, a Greffowi wymierzył mniejszą lub większą grzywnę, część stałej klienteli odeszła, kupowała na targu i ludzie mówili: „Towar u Greffa zawsze jest pierwszej jakości i wcale nie taki drogi, ale z uczciwością musi tam być coś nie po kolei; ci z urzędu miar znów u niego byli”.
A przy tym jestem pewien, że Greff nie chciał oszukiwać. Czyż nie zdarzyło się, że duża waga ziemniaczana, odkąd handlarz warzyw wprowadził pewne zmiany, ważyła na niekorzyść Greffa? Na krótko przed wybuchem wojny właśnie w tej wadze zainstalował pozytywkę, która w zależności od ciężaru ważonych ziemniaków wygrywała coraz to inną piosenkę. Przy dwudziestu funtach ziemniaków klienci otrzymywali jako - że tak powiem - premię Na jasnym brzegu Saale, pięćdziesiąt funtów puszczało w ruch melodię Bądź zawsze wiemy i uczciwy, cetnar ziemniaków na zimę wywabiał z pozytywki urzekające prostotą dźwięki piosenki o Anusi z Tharau.
Choć rozumiałem, że urzędowi miar nie mogły się podobać te muzyczne żarty, Oskar odnosił się ze zrozumieniem do kaprysów handlarza warzyw. Także Lina Greff wybaczała mężowi te dziwactwa, ponieważ, ano właśnie, ponieważ małżeństwo Greffów opierało się na wzajemnym wybaczaniu sobie wszelkich dziwactw. Można więc powiedzieć, że było to dobre małżeństwo. Greff nie bił żony, nigdy jej nie zdradzał z innymi kobietami, nie był ani pijakiem, ani karciarzem, był wesołym, porządnie ubranym człowiekiem, lubianym za swoje towarzyskie, życzliwe usposobienie nie tylko przez młodzież, lecz także przez tę część klienteli, która przychodziła do niego po ziemniaki i muzykę.
Toteż Greff patrzył spokojnie i pobłażliwie, jak jego Lina z roku na rok stawała się coraz bardziej cuchnącą flądrą. Widziałem, jak się uśmiechał, kiedy ludzie, którzy dobrze mu życzyli, nazywali flądrę po imieniu. Słyszałem, jak chuchając i pocierając mimo ziemniaków wypielęgnowane dłonie mówił nieraz do Matzeratha, który gorszył się Greffową: - Oczywiście, masz całkowitą rację, Alfredzie. Poczciwa Lina jest trochę niedbała. Ale czy my dwaj jesteśmy bez grzechu? - Kiedy Matzerath nie ustępował, Greff ucinał takie dyskusje zdecydowanie, a jednak uprzejmie: - Może to i prawda, co mówisz, ale ona ma dobre serce. Znam przecież moją Linę.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz