Gdy granaty wybuchły w pobliżu, opuściliśmy strych. Później Matzerath chciał jeszcze raz iść na górę, ale Maria mu nie pozwoliła. Usłuchał, a kiedy długo i szeroko opisywał pożar wdowie Greff, która nie ruszała się z piwnicy, płakał. Zaszedł jeszcze raz do mieszkania, nastawił radio, ale radio milczało. Nie było słychać nawet trzaskania ognia w płonącej rozgłośni, nie mówiąc już o jakimś komunikacie nadzwyczaj nym.
Speszony niemal jak dziecko, które nie wie, czy ma nadal wierzyć w świętego Mikołaja, stał Matzerath pośrodku piwnicy, szarpał szelki, po raz pierwszy wyraził zwątpienie w ostateczne zwycięstwo i za radą wdowy Greff wyjął odznakę partyjną z klapy marynarki, nie wiedział jednak, co z nią zrobić; piwnica miała bowiem betonową posadzkę, Greffowa nie chciała od niego wziąć odznaki, Maria uważała, że powinien zagrzebać ją w ziemniaki, ale ziemniaki nie były dla Matzeratha wystarczająco bezpieczne, a na górę nie odważył się pójść, bo tamci lada chwila przyjdą, jeśli już nie przyszli, byli w drodze, bili się przecież już pod Brętowem i Oliwą kiedy on był jeszcze na strychu, i ubolewał raz po raz, że nie zostawił tego karmelka na górze w piasku przeciwlotniczym, bo jeśli znajdą go tutaj z karmelkiem w garści... Upuścił go na beton, chciał rozdeptać i zabawić się w dzikusa, ale obaj z Kurtusiem rzuciliśmy się tam jednocześnie, ja pierwszy chwyciłem, nadal go trzymałem, kiedy malec uderzył, jak uderzał zawsze, ilekroć chciał coś mieć, ale ja nie dałem synowi odznaki partyjnej, nie chciałem go narażać; bo z Rosjanami nie ma żartów. Oskar wiedział o tym już z lektury Rasputina, i gdy Kurtuś bił mnie, a Maria próbowała nas rozdzielić, zastanawiałem się, czy to Białorusini, czy Rosjanie, Kozacy czy Gruzini, Kałmucy czy Tatarzy krymscy, Rusini czy Ukraińcy, czy może Kirgizi znaleźliby u Kurtusia odznakę partyjną Matzeratha, gdyby Oskar ugiął się pod ciosami swego syna.
Gdy Maria rozdzieliła nas z pomocą wdowy Greff, trzymałem karmelek zwycięsko w lewej pięści. Matzerath był rad, że pozbył się odznaki. Maria musiała uspokajać rozbeczanego Kurtusia. Otwarta szpilka ukłuła mnie w dłoń. Tak jak i dawniej - nie gustowałem w tej rzeczy. Ale gdy chciałem z powrotem przylepić Matzerathowi jego karmelek do marynarki, tym razem z tyłu — cóż mnie w końcu obchodzi jego partia - tamci byli już w sklepie nad nami i najprawdopodobniej, sądząc po kobiecych piskach, również w sąsiednich piwnicach.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz